Singapur to centrum dowodzenia międzynarodowego, wartego miliony dolarów biznesu, na którym zarabiają setki osób – od zwykłych kierowców po menadżerów wielkich centrów handlowych. Szkoda tylko, że towarem w tym całym interesie są ludzie.

Singapur KatongMenu singapurskiej agencji pracy bogatsze, niż baru w Zgierzu (Fot. Sarah Starkweather/Flickr)

Położone na wschodzie wyspy Katong Shopping Centre w latach 70. zyskało sławę jako pierwsze klimatyzowane centrum handlowe w kraju. Dziś technologicznie nie bardzo może się równać z nowocześniejszymi galeriami, oferuje więc klientom innego rodzaju atrakcję: po jego korytarzach wożą się nawzajem wózkami inwalidzkimi ubrane w purpurowe fartuszki młode dziewczyny, podczas gdy ich koleżanki w kółko prasują te same koszule i bez końca przewijają lalki udające żywe niemowlaki. Plansza reklamowa oznajmia: „Żywy trening. Wymiana gratis”. Wszystkie kobiety należą do grupy zawodowej, którą w Singapurze oficjalnie nazywa się „zagranicznymi pracownikami domowymi”, choć środkowy człon jest bardzo eufemistyczny, bo paniom w rzeczywistości bliżej jest do półniewolników.

W tym niewielkim kraju jest aż 200 tys. takich służących, pracują w co piątym singapurskim domu. Wszystkie bez wyjątku są imigrantkami, najczęściej z innych państw azjatyckich: Indonezji, Filipin czy Birmy. Kandydatki, czasem nieletnie ze sfałszowanymi papierami, są są z reguły werbowane na prowincji przez ludzi zwanych w branży „sponsorami”. Ci, po podpisaniu stosownych umów w imieniu singapurskich agencji zatrudnienia, wysyłają dziewczyny na wyspę samolotem, na lotnisku czeka już na nie samochód z kierowcą, który wiezie je do ośrodków przejściowych, często krytykowanych przez lokalne organizacje praw człowieka za urągające warunki, np. kilka toalet na 200 kobiet. Imigrantki z reguły nie spędzają w nich jednak więcej, jak kilka nocy – tyle wynosi średni czas znalezienia zatrudnienia, a rekrutacja odbywa się w ten sposób, że przyszłe służące grupowo prezentują się wybierającym ich rodzinom, często na ich oczach wykonując proste prace domowe, jak prasowanie i przewijanie niemowlaków (jeżeli są poszukiwane do opieki nad osobami starszymi, wożą się też nawzajem w wózkach). Chociaż z tych kontrowersyjnych praktyk – przez organizacje praw człowieka porównywanych do prezentacji niewolników w czasach starożytnego Rzymu – słynie przede wszystkim Katong Shopping Centre, gdzie na małej powierzchni upchniętych jest kilkanaście agencji pośrednictwa pracy, to na podobne sceny można się natknąć także w innych centrach handlowych.

Interes się kręci, bo w ostatecznym rozrachunku zagraniczne służące kosztują Singapurczyków mniej niż przedszkola, domy starości, a nawet dochodzące panie do sprzątania. Organizacje pozarządowe wyliczyły, że średnia pensja w tej branży to równowartość 1400 złotych (jedno z biur zatrudnienia w Katongu zachęca zresztą klientów hasłem „Po co przepłacać?”). Tyle teoria, w praktyce imigrantki muszą się sporo naczekać, zanim w ogóle zobaczą takie pieniądze: w ramach kontraktu każda z nich zaciąga u swojej agencji „pożyczkę” wynoszącą z reguły pięciokrotność miesięcznych zarobków, która jest następnie przez wiele tygodni ściągana z ich pensji. W efekcie przez okres równy rokowi szkolnemu, zagraniczna służąca zarabia miesięcznie równowartość 700 złotych i to w Singapurze, który w zeszłorocznym rankingu magazynu „The Economist” został uznany za najdroższe do życia miasto na świecie.

Chociaż koszta miejscowej rozrywki są dla zagranicznych służących bez znaczenia – tyle, że nie z ich woli. Singapur dopiero dwa lata temu (i to po trwających ponad dekadę staraniach organizacji praw człowieka) uchwalił prawo, które gwarantuje imigrantkom jeden wolny dzień w tygodniu. To w zasadzie jedyny moment, kiedy mogą chwilę odpocząć, bo praktyka w tym zawodzie jest taka, że imigrantki mieszkają na stałe z rodziną, dla której pracują: tym samym są na nogach od śniadania do kolacji, a w międzyczasie odprowadzają dzieci do szkoły, robią zakupy, sprzątają, prasują itd. Ośmiogodzinny dzień pracy to w ich przypadku jedynie marzenie – Singapur właśnie z ich powodu kilkukrotnie wstrzymywał się od głosowania na sesjach Międzynarodowej Organizacji Pracy, gdy obradowała ona nad projektami dotyczącymi pracowników domowych. Imigrantki są także wyłączone spod uchwalonej w 1968 r. Ustawy o Zatrudnieniu, która reguluje między innymi kwestie świadczeń emerytalnych i nadgodzin. Władze całkowicie jednak ignorują tę sferę niedopowiedzeń – w 2005 r., gdy Human Rights Watch apelowało do nich o większą ochronę prawną zagranicznych służących, Ministerstwo Pracy odpowiedziało w oficjalnym liście, że „nie da się wyliczyć nadgodzin w sytuacji, gdy pracownik nigdy nie opuszcza miejsca pracy”. W specjalnym wydanym wówczas raporcie, Human Rights Watch wyliczyło, że tylko w latach 1999-2005 w tym miejscu pracy zginęło aż 147 kobiet, w dużej mierze za sprawą wypadnięcia przez okno: część przypadków dotyczyła sytuacji, gdy nadmiernie przemęczona służąca wypadała w trakcie czyszczenia szyb po zasłabnięciu, jednak wiele z nich było klasycznymi samobójstwami.

Bo i miejsce pracy jest dalekie od przyjaznych standardów. Wspomniane już ministerstwo zaleca obywatelom zatrudniającym imigrantki, żeby zapewnili im „wystarczające ilości jedzenia” (dla porównania: w Hong Kongu pracodawcy są prawnie zobowiązani do zapewnienia służącym darmowych posiłków, lub miesięcznego dodatku o równowartości 500 złotych) – nie precyzuje jednak ile miałoby to konkretnie być. W rezultacie pracownice uskarżają się na to, że dostają głównie chleb i ryż, w dodatku w ograniczonych ilościach: według danych pomagającej im organizacji pozarządowej HOME, aż 8 na 10 służących uskarża się na towarzyszący im całymi dniami głód. Szybkie tracenie na wadze to w tej grupie zawodowej norma, według miejscowych mediów rekordzistka w ciągu ośmiu miesięcy straciła 20 kilogramów. Kolejne zarzuty imigrantek to uporczywe zniechęcanie ich do brania przysługującej im wolnej niedzieli, potrącanie pensji w związku z wymyślonymi zarzutami o niedopełnianie obowiązków, bicie, a także klasyczne molestowanie seksualne. Ogólnie w zeszłym roku HOME zgłosiło do sądu odpowiednio: 333 przypadki zastraszania, 97 spraw o pobicie i 19 prób molestowania seksualnego. Pracodawcy pozostają jednak bezkarni – w zeszłym roku oddalona została np. sprawa kobiety z Kambodży, która była molestowana przez dziadka zatrudniającej ją rodziny, z którym w dodatku musiała dzielić pokój, a ogólnie w ciągu ostatnich trzech lat wyrok skazujący w podobnych sprawach usłyszały jedynie cztery osoby.

Dziś w nocy zmarł w Singapurze Lee Kuan Yew, de facto twórca tego państwa. Jego mieszkańcy od rana pogrążeni są w żałobie – wszyscy, poza zagranicznymi służącymi. One do kolacji są jeszcze w pracy.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

2 odpowiedzi

  1. Przeczytałam, zobaczyłam brak komentarzy i pomyślałam, ze niesamowite jest, ze to chyba polskiego czytelnika faktycznie nie interesuje. Ale później przypomniałam sobie komentarze pod artykułem na onecie o szwaczkach z Bagladeszu, jadzie jaki z nich emanował i wieczne „w Polsce jest jeszcze gorzej”. Cieszę się, że jednak jest ktoś, kogo to interesuje, chce to opisać, podzielić się realnymi problemami na świecie. Przykre jest jak bardzo zaawansowane kraje wykorzystują nieuprzywilejowane społeczeństwa, choć sami dążą do rozwoju, wysokich zarobków i nie chcieliby być w ten sam sposób traktowani. –

  2. Ale ja tu piszę nie tylko o problemach! Również o zwycięzkich futbolowych underdogach z Samoa Amerykańskiego i Ekwadoru.

    Pzdr

Możliwość komentowania została wyłączona.