Niby razem jadą na imprezę, ale napięcie jest wyczuwalne. W końcu obaj rywalizują o tę samą wybrankę. Chociaż jeden ma czarny pas w judo, a drugi podobno trenował kung-fu, to nie będą się jednak bić, bo na tym poziomie nie wypada – wolą prezentować inne zalety. Pierwszy lubi uderzać w sentymentalną nutę, bo z sympatią łączyły go kiedyś bliskie relacje, ale dziś na niewiele mu się to zda, bo rywal skuteczniej wkupuje się w jej serce sporymi pieniędzmi. Władimir Putin i Xi Jinping właśnie sprawdzają, który z ich krajów woli Ameryka Łacińska.

ASEANPrzed ruszeniem w tango trzeba ustalić kto prowadzi (Fot. ASEAN Forum)

Rosyjski prezydent i sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin spotykają się dziś w Fortalezie na szczycie BRICS – grupy państw rozwijających się, które są na drodze do stania się nowymi światowymi potęgami (skrót pochodzi od pierwszych liter w angielskich nazwach tych krajów: Brazylii, Rosji, Indii, Chin i Republiki Południowej Afryki). Europejczyk kończy tu swoje latynoskie tournée (przed odwiedzeniem gospodarza tegorocznego Mundialu zawitał także na Kubę, do Argentyny i Nikaragui), a Azjata dopiero je zaczyna (będzie gościł także w dwóch pierwszych, oraz Wenezueli). Obaj wydają się jednak walczyć w zupełnie innych kategoriach wagowych.

Rosja może już tylko wspominać czasy, w których jak równy z równym rywalizowała ze Stanami Zjednoczonymi o wpływy na tym kontynencie. Najlepiej widać to na Kubie. Jeszcze w latach 80. poprzedniego wieku, Moskwa oznaczała dla Hawany ponad 80 proc. całego handlu zagranicznego. Dziś jest dopiero na 10. miejscu jej kontrahentów, uznając wyższość nawet takich krajów jak Hiszpania, czy Kanada. Na tej samej liście Chiny zajmują miejsce drugie i to tylko dlatego, że wyprzedzająca je Wenezuela ze względów politycznych dosłownie utrzymuje Kubę.

Putin doskonale zdaje sobie z tego sprawę, dlatego podczas pobytu na Karaibach mówił publicznie o „odzyskaniu straconego terenu”. I robi co może, żeby słowa przeszły w czyn. Rosja właśnie darowała Kubie dług jeszcze z czasów ZSRR, dziś warty 35 mld dolarów – Hawana będzie musiała już spłacić tylko 10 proc. tej sumy, którą Moskwa zobowiązała się zresztą zainwestować znowu na wyspie. Chodzi między innymi o zagospodarowanie tutejszej ropy, ale także wielką rozbudowę międzynarodowego lotniska w San Antonio de los Baños i portu Mariel, światowej opinii publicznej kojarzącego się głównie z uciekinierami z Kuby, którzy porzucali reżim braci Castro właśnie w schyłkowym okresie świetności stosunków Moskwa-Hawana. Putinowi dobry humor może jednak zepsuć fakt, że Xi Jinping podobno chce miejscowym władzom zaproponować inwestycje w dokładnie te same projekty.

I chociaż Rosja jest w regionie wciąż nostalgicznie postrzegana jako przeciwwaga dla Stanów Zjednoczonych, to w starciu z pragmatycznymi Chinami nie ma tu już czego szukać. Wystarczy spojrzeć na liczby. Wymiana handlowa pomiędzy Rosją a Ameryką Łacińską wyniosła w zeszłym roku 16 mld dolarów. Ten sam wskaźnik dla Chin to 261 mld dolarów. W tym roku może być jeszcze lepiej: tylko do kwietnia Państwo Środka dobiło już w handlu z regionem do 80 mld dolarów.

Na tym wpływy Pekinu się nie kończą. Na szczycie BRICS będą między innymi omawiane plany utworzenia Nowego Banku Rozwoju, który miałby się stać przeciwwagą dla Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dla krajów latynoskich, które są negatywnie postrzegane na rynkach międzynarodowych (między innymi Argentyna, Wenezuela, czy Ekwador) to kusząca wizja. Tyle, że większość z nich i tak już siedzi w kieszeni Chin, które według danych Uniwersytetu w Bostonie od 2005 r. udzieliły tu już kredytów na wysokość 102 mld dolarów. Państwo Środka przestało już tylko skupywać tanie surowce mineralne w regionie, teraz inwestuje w projekty, które mogą mu przynieść zysk: wpompowało już 80 mld dolarów w sektor bankowy i telekomunikacyjny, oraz infrastrukturę, np. hydroelektrownie i koleje.

Skoro sprawa jest oczywista, nawet dla Rosji, to czego tak naprawdę szuka w regionie Władimir Putin? Sojuszników politycznych. Awantura z Ukrainą poważnie naruszyła wizerunek Moskwy w oczach krajów Zachodu, ale nie w dalekiej Ameryce Łacińskiej, gdzie wystarczy przypomnieć o dawnych relacjach i sypnąć niewygórowanym groszem. Niektóre tutejsze państwa nie muszą być nawet szczególnie urabiane, żeby brać stronę Rosjan, np. prezydent Argentyny Cristina Kirchner z własnej woli grzmiała w mediach o „hipokryzji Wielkiej Brytanii”, której stanowisko wobec Krymu ma się kłócić z „okupacją argentyńskich Malwinów”.

To rozczulające, że Władimir Putin kupuje sobie przyjaciół. Ktoś powinien mu jednak powiedzieć, że Xi Jinping robi to samo i jeszcze na tym zarabia.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

2 odpowiedzi

Możliwość komentowania została wyłączona.