Poniedziałkowa strzelanina w Waszyngtonie, w której Aaron Alexis zabił 12 osób i sam zginął z rąk policji, to już trzecia duża masakra w Stanach Zjednoczonych w ciągu roku – po zamachu w kinie Aurora w Kolorado i zamordowaniu dzieci ze szkoły podstawowej w Newtown w stanie Connecticut. Nie licząc mniej głośnych tragedii, jak majowe zabójstwo w Kentucky, gdzie pięciolatek zastrzelił swoją dwuletnią siostrę… ze strzelby, którą rok wcześniej dostał od rodziców na urodziny (amerykańska firma Keystone Sporting Arms rocznie produkuje prawie 60 tys. sztuk broni przeznaczonych na „rynek dziecięcy”).

Mimo to, zaostrzenia prawa do posiadania broni w Stanach Zjednoczonych nie ma się co spodziewać. Wiosną Senat nie zgodził się nawet na zakaz sprzedaży karabinów szturmowych osobom prywatnym – zasiadający w tamtejszych ławach politycy boją się reakcji potężnego lobby strzeleckiego. Słusznie: w zeszłotygodniowych wyborach lokalnych w Kolorado dla przykładu zablokowało ono reelekcję dwóch Demokratów, którzy wcześniej poparli większą kontrolę nad bronią w tym stanie. Lobbyści, a za nimi wielu zwykłych Amerykanów, w swoim dyskursie często odwołują się do korzeni państwa i jego mitu założycielskiego: słynnej 2. poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która gwarantuje obywatelom prawo do posiadania i noszenia broni. Uchwalona krótko po wojnie o niepodległość, przez autorów doświadczonych walkami z brytyjską monarchią, była pomyślana jako zabezpieczenie przed państwową opresją i umożliwienie Amerykanom bronienia się przed ewentualną „tyranią” przyszłych rządów.

Szkoda, że media w Stanach Zjednoczonych zajmują się dziś zagranicą równie po macoszemu, co w Polsce. Bo gdyby ich czytelnicy byliby lepiej informowani o wydarzeniach na świecie, zdawaliby sobie sprawę, że obalenie jakiejkolwiek dyktatury przez dobrze uzbrojoną obywatelską milicję to obecnie już tylko science fiction.

Broń w TeksasieRycerze demokracji szukają breloczka do kluczy (Fot. M Glasgow/Flickr)

Trudno jest precyzyjnie określić, jak bardzo uzbrojeni są obywatele poszczególnych krajów. Najdokładniejsze wyliczenia można znaleźć w raporcie Small Arms Survey przygotowywanym w Instytucie Wyższych Nauk Międzynarodowych i Rozwoju z siedzibą w Genewie. Dane pochodzą co prawda z 2007 r., ale to nawet lepiej, bo pozwala na nie spojrzeć z perspektywy późniejszych wydarzeń.

Według autorów raportu, lista najbardziej „nasyconych bronią” państw świata przedstawia się następująco (w nawiasach średnia liczba jej sztuk na 100 obywateli):

1. Stany Zjednoczone (88,8)
2. Jemen (54,8)
3. Szwajcaria (45,7)
4. Finlandia (45,3)
5. Serbia (37,8)
6. Cypr (36,4)
7. Arabia Saudyjska (35,0)
8. Irak (34,2)
9. Urugwaj (31,8)
10. Szwecja (31,6)

Różnica w liczbach pomiędzy Ameryką, a zamykającą stawkę Szwecją jest widoczna gołym okiem. I chociaż powody, dla których tak wysokie pozycje w rankingu zajmują kojarzone raczej ze świętym spokojem kraje europejskie są bardzo ciekawe (np. Szwajcaria jako kraj neutralny nie posiada armii zawodowej, ale jej mieszkańcy przechodzą obowiązkowe szkolenie wojskowe, w ramach którego są zobowiązani trzymać uzbrojenie… w domu), to patrząc z perspektywy amerykańskich piewców „prawa do obrony przed państwową tyranią”, lepiej jest się skupić na państwach arabskich, które miały niedawno okazję w praktyce przetestować obalanie dyktatury.

I tak, w wyróżnionej dziesiątce goszczą Jemen (miejsce 2.) oraz Irak (8. pozycja). Ten pierwszy zmagał się ze zbrojnymi rebeliami praktycznie od zjednoczenia w 1990 r., w ciągu ostatniej dekady władzę próbowali obalać partyzanci zarówno na północy, jak i na południu kraju, a w końcu doszło do ogólnonarodowych niepokojów na fali Arabskiej Wiosny – przez cały ten okres rządził Ali Abdullah Saleh, którego nie obalił nawet atak bombowy na jego pałac w 2011 r. (dziś na wpół spalone spodnie prezydenta można oglądać w muzeum w Sanie). Dyktator oddał władzę dopiero po namowach społeczności międzynarodowej i to swojemu dotychczasowemu zastępcy, a parlament uchwalił dla niego specjalny immunitet, który w przyszłości ochroni go przed ściganiem za popełnione za jego czasów zbrodnie reżimu. W Iraku Saddam Husajn został powieszony rok przed ukazaniem się raportu Small Arms Survey, ale tutejsi mieszkańcy byli równie mocno uzbrojeni i pod jego panowaniem, które po 24 latach przerwała dopiero zagraniczna inwazja, a nie zbrojne bunty Kurdów na północy, czy szyitów na południu. Walki wewnętrzne na pełną skalę wybuchły krótko po upadku prezydenta, jednak i wówczas bojówki nie zdołały obalić nowej władzy.

Szukajmy zatem dalej.

Miejsce 18. zajmuje Bahrajn (24,8 sztuk broni na 100 obywateli). Tu Arabska Wiosna trwa już ponad 2,5 roku: siły rządowe brutalnie tłumią protesty (do dziś prawie setka ofiar śmiertelnych i kilka tysięcy rannych), opozycjoniści są oskarżani o terroryzm, skazywani na dożywocie i torturowani w więzieniach. Monarchia trzyma się jednak mocno, gości wyścigi Formuły 1, a celebrytka Kim Kardashian z szerokim uśmiechem otwiera tu własny bar mleczny. Buntownikom karabiny jak dotąd nie pomogły.

Libia z 15,5 sztukami broni na 100 obywateli wygodnie plasuje się na miejscu 40. Mimo to, rebelianci potrzebowali wsparcia sił powietrznych NATO, bo bez pomocy lotnictwa nie byli w stanie dać rady armii Muammara Kaddafiego: żołnierze ponieśli w trakcie konfliktu dwa razy niższe straty, niż powstańcy.

Na miejscu 78. (z wynikiem 7,6) plasuje się Algieria, która Arabską Wiosnę rozbroiła po mistrzowsku, całkowicie zniechęcając obywateli do protestów, ale zaledwie dekadę wcześniej wyszła z wojny domowej, kosztującej życie 150 tys. osób: mimo 11 lat walki, powstańcom nie udało się pokonać armii, która wcześniej wzięła władzę w zamachu stanu.

Syria to 3,9 sztuk broni na 100 obywateli, co daje miejsce 112. Jak się trzyma rewolucja? Zapytajcie Baracka.

Pomijając kraje regionu, gdzie mieszkańcy nie palili się ostatnio do rewolucji (np. Katar, Oman, albo Arabia Saudyjska), czy są w ogóle miejsca, gdzie obywatele skutecznie „dali odpór tyranii”? Tak. To Egipt (wynik 3,5, miejsce 115.), oraz matka Arabskiej Wiosny, czyli Tunezja, zajmująca… ostatnie, 178. miejsce. Na każdych 100 Tunezyjczyków przypada tu bowiem zaledwie 0,1 sztuk broni.

Wniosek, że despotie upadają jedynie w miejscach, gdzie mało kto ma w szafie karabin, to oczywiście bzdura – twardo trzymają się władze w Erytrei (169. miejsce), Korei Północnej (164.), czy chociażby na Kubie (104.). Ale twierdzenie, jak to ma w zwyczaju lobby strzeleckie w Stanach Zjednoczonych, że „dobrze uzbrojona obywatelska milicja jest gwarancją obrony przed dyktaturą rządu” to bzdura jeszcze większa. Liczby pokazują to czarno na białym. Co roku Amerykanie wydają na prywatną broń 11,7 mld dolarów. W tym samym czasie Biały Dom wykłada na budżet obronny miliardów 633. Do the math.

No. Ale amerykańskiego czytelnika to nie interesuje.

24 odpowiedzi

  1. niezbyt się zgodzę z tezą o niestotności posiadania uzbrojenia obronnego przez obywateli. USA wydają te kasę w dużej części na „eksport” – ten kraj ma najwięcej w świecie baz wojskowych poza własnymi granicami. Ale nawet gdyby nie to, to jaki prezydent spacyfikuje własnych obywateli w krwawej łaźni? Jeśli milion ludzi zorganizuje się obronnie, to moim zdaniem opanowanie ich wymaga ogromnych ilości sprzętu i ludzi, żeby się nie wydało, co samo w sobie jest niemożliwe. Poza tym, nie mozna pporównywać tak różnych kulturowo państw jak USA i np. Szwajcaria czy Szwecja – a nie daj borze Bahrajn.
    Takie jest moje zdanie, ale nikogo to nie interesuje 🙂

  2. Ale Twój scenariusz zakłada, że jakiś psychopatyczny prezydent w Białym Domu wprowadzi dyktaturę i „po cichu” będzie próbował zdusić ogólnonarodowe powstanie (bo bądźmy szczerzy – „milion ludzi”? To nawet jak na Stany jest jakaś kosmicznie potężna liczba). Pytanie: skoro jest już dyktatorem, to po co będzie ukrywał jakiekolwiek działania zbrojne przeciw rebeliantom?

    Ale to gdybanie na tym samym poziomie, co zastanawianie się: a jak domowe arsenały pomogłyby Amerykanom w walce z oszalałymi smokami?

  3. Drobne sprostowanie w sprawie armii szwajcarskiej – część armii jest jak najbardziej zawodowa. Np. siły powietrzne są w pełni zawodowe, są też inne wyspecjalizowane jednostki, gdzie część kadry stanowią żołnierze zawodowi. Oczywiście nadal około 90% armii to poborowi.

  4. To prawda, nie chciałem już o tym pisać, żeby nie wdawać się w niepotrzebne dygresje, a tylko zaznaczyć ciekawostkę na temat Szwajcarii (swoją drogą, bardzo ciekawy artykuł na ten temat napisała kiedyś – chyba właśnie w 2007 r. po pojawieniu się raportu – Joanna Woźniczko w „Przekroju”, kiedy był to jeszcze dobry tygodnik, polecam). Dzięki za komentarz.

  5. Cała przyjemność po mojej stronie – po prawdzie, to takie trochę nitpicking z mojej strony. Z drugiej strony nie mogłem sobie odmówić przyjemności skomentowania na jednym z moich ulubionych blogów.
    Bardzo dziękuje za namiar na artykuł – spróbuje go znaleźć.

  6. Amerykanie zbroją się przeciw zombie. Czekam, aż poprawka dotycząca zombie outbreak znajdzie się w poprawce do konstytucji.

  7. Zbroją się dla własnego bezpieczeństwa. A stany gdzie jest dużo bronii i nie ma prawie żadnych regulacji mają o wiele niższe wskaźniki z użyciem broni niż te gdzie dostęp do bronii jest mocno regulowany. Druga sprawa, że zdecydowana większość tego typu strzelanin odbywa się w GUN FREE ZONE, czyli w strefach gdzie bronii nie można wnosić.

  8. Dyskusja o broni w USA jest czysto polityczna. Jedna i druga strona ma argumenty za np.: w stanach gdzie jest najwięcej broni jest najmniej przestępstw z jej użyciem, ludzie mieszkający daleko od innych ludzkich siedzib potrzebuja broni bo nikt inny prócz nich samych ich nie obroni, większość posiadaczy broni nie strzela do ludzi tylko do tarcz itp. tip.

    W USA jest szeroki dostęp do broni, ale nie bardzo rozumiem, czemu my Europejczycy mielibyśmy ich pouczać w tej kwestii. W ogóle poczucanie innych to nasza choroba. Mają swoje zwyczeje i tradycje my swoje. Skoro demokratyczna większość obywateli Stanów chce broni to proszę bardzo. Oni mają z nią problem a nie my.

    P.S Argument o zombi apokalipsie jest dobry. Skubańcy mogą o czymś wiedzieć…

  9. Jeżeli chodzi o Szwajcarię, to prawda jest taka, że są neutralnym państwem uzbrojonym po zęby. Mężczyźni, którzy jeszcze nie odsłużyli w całości obowiązkowej służby, posiadają broń (Stgw 90) w domu. Jednak bez amunicji. Po zakończeniu służby można broń wykupić, jeżeli spełnia się kryteria.

    Swoją drogą – 22. września odbędzie się głosowanie m. in. w sprawie zniesienia powszechnego obowiązku służby wojskowej. Kilka dni temu szwajcarska telewizja SRF przeprowadziła sondaż, z którego wynika, że 48% jest za pozostawieniem tego obowiązku.

  10. Nie wiem czy takie science fiction. Wyobraź sobie miasto w którym każdy dom to karabinek szturmowy i pomyśl o tym jak byś „pacyfikował” to miasto nie używając broni masowego rażenia, bo jak użyjesz to dobiorą Ci się do d..y kraje z Europy itp. A teraz wyobraź sobie kraj gdzie możesz śmiało „pacyfikować” takie miasto bo obywatele jak kaczki na strzelnicy, broni nie mają, bo jej nie mogą posiadać. I teraz pomyśl o wolności jaką daję Ci taki karabinek czy pistolecik. O wolności decydowania o tym co dla Ciebie jest złem a co dobrem. To jak rząd mając z tyłu głowy te kilkadziesiąt milionów luf nie może sobie ot tak np. wywłaszczyć obywateli, czy ot tak (jak na Cyprze) zabrać im z kont oszczędności. Bo jest te kilkadziesiąt milionów luf… 🙂 Pamiętaj drogi Autorze, że popadasz w znaną w swoim fachu chorobę, ocenianie i mówienie ludziom jak mają żyć. Nie mów ludziom jak żyć bo takie porady to z lekka socjalizmem trącają. A doradzanie wyzbycia się narzędzi wolności strzegących jest już wkraczaniem na ścieżkę komunizmu.
    Co do Egiptu to bym się nie zgodził. Widzisz drogi Autorze nie wszędzie demokracja jest dobrym systemem. W takich krajach jak Egipt czy Tunezja lekki zamordyzm trzyma w kupie kraj. Bo tam ludzie mają inną mentalność, są bardziej porywczy, tworzą inną strukturę społeczną. Tam istnieją setki klaników i rodzin, każda walcząca o władzę, i tak od setek lat. Skutki „wprowadzania demokracji” w Egipcie właśnie widzimy. Co i rusz zmieniany jest rząd. A wojsko jak to wojsko, macha szabelką.

  11. @krz
    Nie doszukałem się pouczeń w artykule „jak żyć”. Wydaje mi się że autor próbował właśnie obalić takie próby rozumowania, jakie przedstawił komentator krz! Bo co to zonacza spacyfikować miastezko? Co oznacza że jest w nim tysiąc ludzi z karabinami? Czy wg komentatora ma przyjść jednostka gwardii narodowej, stanąć na rynku (czy co oni tam mają w USA) w pięknym szeregu i rzucić wyzwanie „kto nam teraz podskoczy”?
    Wszystkie decyzje polityczne, ekonomiczne i wojskowe podejmuje się w miejscach gdzie nie dotrze żaden tłum z karabinami. A jeżeli ten tłum postanowi opanować jakiąś lokalną siedzibę władzy to już nie będzie tysiącem luf w każdym domu tylko pięknie wystawionym na tacy tysiącem frajerów skupionych w miejscu, które potrafi odbić i utrzymać niewielka i dobrze wyszkolona jednostka sił specjalnych. A więc nie ma znaczenia czy tysiąc luf czy sto, po prostu obecnie inaczej się rządzi i poprawki do konstytucji znaczą niewiele, i właśnie z tą tezą polemizował autor wg mnie.

    Ciekawy jest natomiast inny aspekt posiadania broni podnoszony przez jej zwolenników przy okazji masakr. Że w miejscu gdzie szaleniec wchodzi z bronią, gdyby dostęp był powszechniejszy, powinno się znaleźć przynajmniej kilku jej posiadaczy, którzy potrafią sprawę zakończyć szybko i skutecznie. Wyciągasz broń i wiesz że za chwilę w ciebie wymierzonych zostanie kila(naście) luf – trochę to zmienia optykę potencjalnego zamachowca.

  12. @Maczo:

    A skąd wiesz, że nie skończy się tak jak komediowe sceny w westernach, gdzie w saloon’ie jak doszło do bójki do bije się każdy z każdym i nikt nie wie o co? Wyobrażam sobie, że skończyłoby się na panice i ludzie strzelali by sami do siebie, bo po chwili już nie byłoby wiadomo kto strzela w obronie własnej a kto był zamachowcem.

  13. @kujawianin
    Tego oczywiście nie wiem, bardzo możliwe że tak by to wyglądało. Napisałem tylko że to ciekawy aspekt, a morze elektronicznego atramentu przelano przy okazji dyskusji o prawie do posiadania broni na różnych blogach wałkując i ten. Więc dalej chyba nie ma co roztrząsać, jednak jest to chyba jedyny, który jeszcze się broni zwłaszcza w zestawieniu z „będę się bronił przed władzą”. Sens ma jeszcze ten, że mieszka się na odludziu gdzie nie specjalnie można liczyć na kogoś poza sobą i obrzynkiem.

  14. Moze i w Jemenie czy Iraku buntownicy nie obalili wladzy ale dzieki temu ze potrafia stawic wladzy zbrojny opor jeszcze zyja co w przypadku takch Kurdow w Iraku jest sporym osiagnieciem i bez masowego posiadania AK47 mogloby nie byc wcale takie oczywiste.Erytrea to przypomne powstala droga zbrojnej rebeli przeciw Etiopii wiec twierdzenie ze bron w rekach „obywateli” nie zdala tam egzaminu jest nie do konca prawdziwe.Znowu przyklady takiej chocby Kuby czy Polnocnej Korei zdaja sie byc kompletnie nietrafione bo zdaje sie dosc oczywiste ze tam dostep do broni maja raczej czlonkowie roznych PRORZADOWYCH bojowek i organizacji(takie ichnie ORMO)a nie zwyczajnie obywatele.W ten sposob mozna sie przyczepic do wiekszosci podanych rpzez autora przykladow.

    Piotr34

  15. „Wiosną Senat nie zgodził się nawet na zakaz sprzedaży karabinów szturmowych osobom prywatnym”
    To była grubsza sprawa, ustawa dotyczyła też sprzedaży wielu zwykłych pistoletów. Więc nic dziwnego, że została uwalona.

  16. @Maczo ponieważ konstytycja w USA jest łamana… Przechodząc do tematu, wyobraź sobie, że taki np. Obama nagle sobie ubzdurał, że wszystkie pola kukurydzy są teraz państwowe. Jak myślisz co by zrobił uzbrojony lud tym co by chcieli przyjechać skonfiskować? Oddaliby bez walki ? A Ty co byś zrobił ? To do takich celów istnieje druga poprawka. Nie do walki o „wolność” do mandatów czy ustaw mniej znaczących dla obywatela, dzięki którym życie jest trudniejsze, ale bez jakiś istotnych zmian w samym meritum pojęcia „wolność”. Ta poprawka gwarantuje, jak to autor przytoczył „obronę przed TYRANIĄ rządu”. Tyranią nie jest nakładanie mandatów ani wprowadzanie upierdliwych ustaw, ale konfiskata własności, ograniczanie podstawowych praw takich jak prawo do życia, czy prawo do swobodnego dysponowania swoim życiem, a także prawo do posiadania rodziny i prawo do równości wobec prawa (braku dyskryminacji ze strony rządu). Ostatnie zresztą nagminnie jest łamane przez różne rządy świata. Ale głównie tam gdzie właśnie obywatel może „skoczyć”. Więc tak posiadanie broni jest pewnym hamulcem wobec rządzących, nawet jeżeli decyzje podejmowane są gdzie indziej niż dom obywatela (a gdzie były podejmowane wcześniej ??? – nie rozumiem).

  17. 316 milionów mieszkańców. 88 sztuk broni na stu. 3 duże masakry i kilka drobniejszych rocznie. To faktycznie jest powód do tego by wszystkich rozbroić. I trzeba dodać jeszcze do tego argument, że i tak nam nic nie zrobicie, bo nawet z karabinkami szturmowymi trudno nacierać na czołgi.

    Ja jednak cieszę się swoim glockiem w sejfie pod łóżkiem. Nawet jeśli nie zestrzelę nim bombowca. I po 10 latach wśród patologicznie uzbrojonych po zęby sąsiadów coraz trudniej mi zrozumieć europejskie podejście do broni.

    Prawie 70 lat po wojnie uśpiło zdrowy rozsądek. Kolejna wojna wydaje się Europie równie prawdopodobna co epidemia zombie. Ale nie jest. I okupacja Szwajcarii będzie czymś zupełnie innym niż okupacja Czech.

    Ale to polskich autorów nie interesuje

  18. Co do ostatniej masakry to:
    „Poniżej ojciec jednego z żołnierzy, którzy znajdowali się wczoraj w Navy Yard, referuje, co powiedział mu jego syn już po fakcie: Mój syn był wczoraj w barakach na terenie tej placówki. Żołnierze mieli przy sobie broń, ale bez amunicji. Gdybyśmy mieli naładowaną broń, mówili, wyczyścilibyśmy ten budynek. Do tego czasu zginęły tylko trzy osoby. Mogliśmy uratować resztę.”
    Przed edycja w http://www.metronewsday.com można było znaleźć takie relacje.

  19. Tekst w ogóle nie odnosi się do kupowania przez Amerykanów broni w celu samoobrony i nie dyskutuje z argumentami „samotny farmer w Wyoming, blablabla”. To nie jest blog o Krav Madze, systemach alarmowych, albo kryminologii, ani nawet blog o samych Stanach Zjednoczonych, tylko – jak wiadomo – o wydarzeniach w krajach pomijanych z reguły w polskich mediach. Dlatego masakra w Waszyngtonie jest tu tylko pretekstem, żeby opisać sytuację w takich właśnie państwach: sytuację, którą lobby strzeleckie w Ameryce też często przytacza (obok argumentów jak najbardziej racjonalnych, czyli właśnie tych o samoobronie itp.), a mianowicie, że „jak despotyczny rząd i tyrania, no to milicja obywatelska, damy odpór, normalnie Oscar w kieszeni z takim wzruszającym scenariuszem”. Z upodobaniem taką argumentacją szermują też np. libertarianie, a wyżej pisze o tym krz mitologizując jakieś „kilkadziesiąt milionów luf”. No więc w tym tekście zamiast koncertu życzeń i heroicznych scenariuszy, są wymieniane jak najbardziej aktualne przykłady, w których wspomniany wariant został przetestowany. Wniosek jest prosty: hasła o milicji obywatelskiej broniącej się skutecznie przed tyranią rządu były aktualne w XVIII w., ale w dzisiejszych czasach są prawdziwe jedynie w tym świecie, w którym Karate Tsunami to efektywny sport walki.

    Tyle.

    A na sam koniec wisienka w temacie, który jak widać wszystkich nas łączy: apokalipsa zombi. Wiecie, kto w Stanach jest jednym z najlepiej przygotowanych na nią ludzi? [werble] Tommy Gunn! I niech nikt nie udaje, że nie wie kto zacz. Tommy też się zbroi, przygotowuje fizycznie itd., ale najlepsze widać dopiero w programie Louisa Theroux „Twilight of the Porn Stars” (polecam wcześniej obejrzeć jego pierwszy film o amerykańskim biznesie porno z 1997 r., wtedy ten drugi – kręcony po 15 latach – jest o wiele ciekawszy): chłopak własnoręcznie zbudował sobie własny zombi pojazd! Mega wkręta.

  20. W uzupełnieniu komentarza powyżej i w odpowiedzi na pytanie komentatora 'krz’ jak to armia dyktatora by miał pacyfikować miasteczko, gdzie każdy jest uzbrojony: ano bardzo prosto.
    Najpierw lekki ostrzał artyleryjski (na który milicja nie odpowie, bo artylerii nie posiada), potem do miasta wjeżdżają wozy opancerzone wsparte czołgami i helikopterami szturmowymi (którym milicja nic nie zrobi, bo nie ma ani broni przeciwlotniczej ani przeciwczołgowej), batalion piechoty z takim wsparciem wymiótłby miasto w jeden dzień. Jedyną różnicą było by większe zużycie amunicji i więcej trupów po stronie mieszkańców miasteczka.
    I proszę mi tego nie porównywać ze Szwajcarią, która jest przygotowane na ewentualną inwazję obcego kraju i odpierać go zamierza z pełnym udziałem swojego wojska, naturalnych przeszkód terenowych itp. Sami mieszkańcy miasteczka to mogą sobie co najwyżej zginąć na barykadach. Jeśli cię to nie przekonuje, bo przestudiuj może wyniki walk w Powstaniu Warszawskim.

  21. Niewątpliwie posiadanie czołgów, lotnictwa i artylerii daje bonusowe piunkty do walki. W końcu po coś się ten sprzet buduje. Można również mówić, że ze wzgledu na rozwój technologii dysproporcja w uzbrojeniu obywatela USA i tego w dyspozycji władzy jest większa niż 200 lat temu. Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej się walczy przy użyciu karabinu niż kamieni i to niezależnie od epoki. Oczywiście posiadanie broni nic nie garantuje. Amerykańscy kolonizatorzy pewnie by nie wygrali, gdyby nie pomoc Francuzów. Z kolei pomoc Saudów niewątpliwie pomoga w utrzymaniu reżimu w Bahrajnie. Broń nie jest warunkiem wystarczajacym udanej rebelii, ale jednak pomaga. I dlatego argmentacja autora sprawia wrażenie na „robioną pod tezę”.
    Na marginesie: Ten wpis można również użyć do poparcie tezy, że obywatelom należy np. umożliwić posiadania każdego rodzaju broni (czołgi, okręty, etc.) No bo skoro karabin nie wystarcza…;)

  22. Dokładnie zgadzam się z PiotrSz -dostęp do broni na pewno nie zaszkodzi w obaleniu dyktatury. Skoro udaje się to nawet bez broni, to chyba jasne jest, że z dostępem do niej będzie to łatwiejsze a nie trudniejsze…

  23. W pokojowym obaleniu dyktatury gun mentality tylko przeszkadza.

Możliwość komentowania została wyłączona.