Parlament tego państwa przegłosował prawo, które nie dopuści do jesiennych wyborów prezydenckich najpopularniejszego kandydata Nabila Karouiego. Establishment broni się w ten sposób przed magnatem telewizyjnym, który wcześniej wyniósł do władzy obecną głowę państwa.

nabilNabil Karoui chciał być „prezydentem pomidora”, ale dawni koledzy powiedzieli mu „pomidor” (Fot. Nessma TV)

Tunezja nie będzie miała swojego Berlusconiego. W zeszłym tygodniu tamtejszy parlament przegłosował poprawkę do prawa wyborczego, która zabrania startów kandydatom uzyskującym korzyść majątkową z organizacji dobroczynnych lub zagranicznego finansowania na rok przed pójściem obywateli do urn. Tekst nowelizacji jest tak precyzyjny, bo miał wykluczyć z jesiennych wyborów prezydenckich Nabila Karouiego – magnata telewizyjnego, który wygrywał we wszystkich sondażach.

Karoui zaczynał karierę od działu marketingu kilku francuskich firm, między innymi Canal+, zanim jego brat nie zaproponował mu stworzenia w ojczyźnie agencji reklamowej. Obaj okazali się wyjątkowo zdolnymi biznesmenami i wkrótce firma miała oddziały w większości krajów Maghrebu oraz wystarczające środki do zainwestowania w 2009 r. we własną telewizję. Jej prezesem został właśnie Nabil.

Choć pierwotnie Nessma miała być kanałem czysto rozrywkowym, to gdy w grudniu 2010 r. w Tunezji zaczęły się pierwsze protesty Arabskiej Wiosny, Karoui polecił swoim pracownikom obszernie relacjonować wydarzenia w kraju. W ten sposób jego telewizja stała ważnym źródłem informacji dla wielu Tunezyjczyków, a on sam zaczął odgrywać coraz większą rolę w formowaniu nowego porządku po upadku dyktatury.

Gdy poczuł się zagrożony przez rosnących w siłę lokalnych islamistów (po wyświetleniu przez Nessmę ekranizacji komiksu „Persepolis” jego dom obrzucono koktajlami Mołotowa, a broniący go przed sądem w sprawie o obrazę uczuć religijnych słynny prawnik Chokri Belaïd został zamordowany – zbrodnia wstrząsnęła Tunezją i doprowadziła do upadku ówczesnego rządu), zaprzągł swoją firmę reklamową i telewizję do przeprowadzenia kampanii wyborczej sekularystycznej partii Nidaa Tounes. W 2014 r. ugrupowanie wygrało dzięki temu wybory, zdobyło najwięcej miejsc w parlamencie, a jego kandydat Béji Caïd Essebsi został prezydentem.

Dobroczynność z telewizora

Béji Caïd Essebsi już w kwietniu tego roku ogłosił, że nie będzie startował w jesiennych wyborach prezydenckich na kolejną kadencję, bo ma 92 lata. Karoui, który zdążył się wcześniej pokłócić z dawnymi politycznymi kolegami, zadeklarował więc, że sam sięgnie po władzę i miał na to spore szanse – sondaże dawały mu poparcie 30 proc. respondentów, czyli najwięcej z wszystkich potencjalnych kandydatów.

Tę popularność zawdzięczał rodzinnej tragedii. W 2016 r. jego syn Khalil zginął w wypadku samochodowym, a niedługo później magnat telewizyjny założył fundację dobroczynną jego imienia. Od tamtej pory organizacja wydała fortunę na pomoc potrzebującym. Kupowała podręczniki szkolne dzieciom z najuboższych rodzin, ich rodziców wysyłała do dentystów i okulistów, rozdawała paczki odzieżowe, wyremontowała 3 tys. domów, podczas ostatniego ramadanu wydała 100 tys. posiłków.

Wszystkie te akty dobroczynności są starannie dokumentowane przez kamery Nessmy i od dwóch lat codziennie pokazywane w programie prowadzonym przez samego Karouiego. To dlatego krytycy nazywają go arabskim Berlusconim, który chce zdobyć władzę dzięki swojej telewizji – nie bez znaczenia jest też fakt, że Włoch posiada 25 proc. udziałów w tunezyjskim kanale, choć sam Karoui twierdzi, że już od lat nie był z nim na spotkaniu twarzą w twarz.

Choć był jednym z założycieli Nidaa Tounes i w pewnym momencie twierdził nawet, że partia powstała w jego gabinecie, to dziś krytykuje ją na równi z innymi ugrupowaniami i prezentuje się jako jedyny lek na politykierstwo.

Prezydent pomidora

Establishment postanowił się jednak bronić.

W zeszłym roku miejscowa rada nadzorująca radiofonię i telewizję ukarała Nessmę za rozmyślne wykorzystywanie najuboższych do promocji przyszłej kariery politycznej Karouiego i odebrała jej licencję. Prezes stacji odpowiedział, że to zemsta rządu za jego ostrą krytykę, a kanał wciąż nadaje – mimo, że formalnie bezprawnie, to jak na razie bez poważniejszych konsekwencji, choć w kwietniu policja najechała jej biura, co oczywiście pokazywano na żywo na antenie.

Przegłosowana w zeszłym tygodniu nowelizacja prawa wyborczego jest przez władze tłumaczona tym, że kodeks i tak już od 2014 r. zabraniał zawodowym politykom przyjmowania wsparcia od organizacji charytatywnych, a teraz reguła została jedynie rozciągnięta na kandydatów niezależnych, co ma „chronić demokrację”. Tym samym tłumaczy też równoczesne podniesienie progu wyborczego, który ma zaowocować parlamentem z 4-5 partiami, zamiast dotychczasowych 15.

Popularność Karouiego bierze się też z tego, że choć Tunezja jest jedynym krajem regionu, który wyszedł z Arabskiej Wiosny ze sprawnie działającą demokracją, to nie przełożyła się ona na poprawienie sytuacji gospodarczej mieszkańców. Gdy wybuchała rewolucja, bezrobocie wynosiło 12 proc., a dziś już 15, PKB jest o 4 mld dolarów niższe, a inflacja waha się między 7 i 8 proc. Zapowiadając swoją kandydaturę magnat telewizyjny deklarował, że będzie „prezydentem pomidora”, bo dziś wielu mieszkańców prowincji pozwala sobie na to warzywo tylko od święta.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.