Proces rozbrojenia Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) skutkuje wysypem ciąż wśród bojowniczek organizacji – do tej pory wiele z nich było poddawanych przymusowym aborcjom. Ale wahadło odbija w drugą stronę: „w cywilu” władze nie widzą dla nich w zasadzie innych zadań, niż zostanie matkami.

FARCKiedyś członkiniom FARC zabraniano mieć dzieci, dziś wielu chciałoby, żeby nie robiły nic innego (Fot. Mujer Fariana)

Hector Arboleda Buitrago jest jednym z najbardziej niezadowolonych z trwającego procesu demobilizacji FARC – wśród zdających broń członków tej komunistycznej partyzantki jest wiele kobiet, które najprawdopodobniej będą zeznawać przeciwko niemu w sądzie. Do tej pory ukrywał się przed tamtejszą prokuraturą w Hiszpanii (której obywatelstwo uzyskał kilka lat temu), ale w ostatni piątek stycznia Madryt uznał, że jego przestępstwa zostały popełnione przed zdobyciem europejskiego paszportu, więc wkrótce ma zostać odesłany do ojczyzny w kajdankach.

Według aktu oskarżenia, w latach 1998-2004 Arboleda Buitrago przeprowadził ponad 300 przymusowych aborcji na swoich towarzyszkach z FARC. Chociaż w partyzantce znany był pod pseudonimem Medyk, to nigdy nie skończył żadnego kierunku lekarskiego, a operacji dokonywał w warunkach daleko odbiegających od profesjonalizmu: na noszach, do których pacjentki przywiązywano paskami wykrojonymi ze zużytych opon, lub po prostu na plastikowych foliach rozciągniętych wprost na gołej ziemi. Jeżeli zabiegowi była poddawana więcej niż jedna kobieta, Arboleda Buitrago nie zadawał sobie trudu żeby oczyścić swoje stanowisko pracy z krwi po pierwszej aborcji. Medyk nie stosował też żadnych leków przeciwbólowych, a w wielu przypadkach jego niefachowość kończyła się zakażeniami.

Kobiety zawsze były bardzo widoczne w szeregach kolumbijskiej partyzantki: według różnych szacunków, w szczytowym momencie stanowiły aż połowę członków FARC, a dziś wśród ponad 8 tys. osób objętych demobilizacją, jest ich prawie 3 tys. Ten wysoki odsetek to skutek wielu lat głoszenia, że komunistyczni bojownicy uznają równość płci za jeden z podstawowych celów ich walki. Ale to skuteczne na kolumbijskiej wsi hasło rekrutacyjne, w praktyce okazywało się dalekie od prawdy. W Sekretariacie, siedmioosobowym zarządzie całej partyzantki, nigdy nie było ani jednej kobiety. W przywództwie tak zwanych „bloków” (czyli terenów operacyjnych poszczególnych oddziałów) ostatni raz dowódca płci żeńskiej rozkazy wydawał w 2004 r. A podczas rozmów pokojowych z rządem, jedyną kobietą zasiadającą po stronie FARC do stolika negocjacyjnego była Tanja Nijmeijer – słynna Holenderka, która przyjechała do Kolumbii w latach 90. jako nauczycielka angielskiego, ale wstąpiła w szeregi organizacji i stała się jedną z jej najbardziej znanych twarzy.

W swoim pamiętniku, przechwyconym przez kolumbijskich żołnierzy w 2007 r. podczas ataku na jeden z partyzanckich obozów, Nimeijer pisała, że „dowódcy są arystokracją FARC, a ich kobiety cieszą się przywilejami, lepszym stanowiskiem, smaczniejszym jedzeniem, alkoholem, opieką medyczną i możliwością rodzenia dzieci oraz pozostawiania ich ze swoją rodziną, a nie obcymi”. Te ostatnie słowa są wyjaśnieniem, skąd zapotrzebowanie organizacji na takich ludzi jak Medyk – w grupach zbrojnych ciąża oraz macierzyństwo są postrzegane jako podstawowy powód dezercji członków płci żeńskiej. Nie bez powodu: tylko w pierwszym półroczu 2011, na pytanie oficerów demobilizacyjnych o powody porzucenia FARC, ponad połowa ze 112 decydujących się na dezercję odpowiadała, że chcą wychować dzieci.

Żeby zapobiegać takim sytuacjom, dowództwo partyzantki robiło co mogło, żeby zapobiegać ciążom. Oficjalnie w szeregach panowało przyzwolenie na wolne związki, a członkowie mieli zapewniony dostęp do darmowej antykoncepcji – ale osoby, które porzuciły szeregi FARC zeznawały, że w rzeczywistości na seks trzeba było uzyskać pozwolenie od dowódców, a żeby uniknąć niechcianych ciąż, niektóre młode dziewczyny zobowiązywano do przymusowego stosowania wkładek domacicznych przez długie okresy służby. W relacjach zebranych przez Human Rights Watch pojawiają się także wątki już ciężarnych kobiet, którym mówiono że zostaną poddane okresowym badaniom, a w rzeczywistości przeprowadzano na nich aborcje – takich oszustw miał się dopuszczać właśnie Arboleda Buitrago. Dziennikarze „El Espectador”, najstarszej kolumbijskiej gazety, na podstawie dokumentów FARC przechwyconych przez wojsko oraz zeznań byłych członków organizacji szacują, że co roku w jej szeregach przeprowadzano nawet do tysiąca takich zabiegów, w wielu przypadkach przymusowych. Jeżeli na aborcję było już za późno, to niektórych oddziałach zezwalano na poród, ale niemowlaki oddawano na wychowanie obcym rodzinom zamieszkującym wsie na terenach kontrolowanych przez FARC, żeby nie obniżać zdolności bojowych ich matek.

Nie wszystkie kobiety walczące w szeregach organizacji były zmuszane do przerywania ciąży, dla wielu z nich był to własny wybór. Teraz w ramach kończącego się procesu pokojowego, część z nich decyduje się zostać matkami, a wychodzące z buszu oddziały przeżywają mini boom rozrodczy: 60 demobilizujących się kobiet już urodziło dziecko, a kolejnych 80 jest w ciąży, w najbliższych miesiącach te liczby na pewno ulegną zwiększeniu. Ale jest też i druga strona przejścia „do cywila”. O ile FARC wkładało wiele wysiłku w to, żeby jego członkinie nie rodziły, o tyle kolumbijski rząd w zasadzie nie widzi dla nich innej roli. Hasłem przewodnim jego demobilizacyjnej kampanii propagandowej było „Poczuj się znów kobietą i zostań matką, tak jak zawsze marzyłaś”. Szef państwowej agencji nadzorującej reintegrację byłych partyzantów do społeczeństwa opowiadał w jednym z wywiadów, że „przez wykonywanie tej samej pracy co mężczyźni, bojowniczki czasami zatracały swoją kobiecość, którą teraz chcemy im przywrócić”. Członkinie FARC, które przeszły przez programy agencji jeszcze przed zakończeniem procesu pokojowego, skarżyły się, że pomimo tych słów urzędnicy nie zapewniają żadnej pomocy w znalezieniu opieki do dzieci na czas trwania kursów zawodowych, a wśród oferowanych im szkoleń przeważają te uznawane za „tradycyjnie” kobiece, jak szycie i gotowanie, które nie dają później możliwości utrzymania się samotnym matkom.

Oszustwa i przymusowe aborcje, jakich dopuszczał się wobec swoich towarzyszek Arboleda Buitrago, bez wątpienia powinny zostać osądzone. Szkoda jednak, że kolumbijskie władze zdają się wkładać więcej wysiłku w ściganie tych, którzy przerywali ciąże, niż w pomoc tym, które zdecydowały się jednak urodzić i przejść do cywila.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

3 odpowiedzi

  1. „Walczylo” wiec to FARC o wolnosc a u siebie nawet wiekszy zamordyzm niz zamordysci ktorych zwalczali-typowe komuchy wlaczace o „lepsze jutro” metoda „przebudowy wszystkiego w…gulag.

  2. W innych okolicznościach być może wdałbym się z Tobą w dyskusję, ale po charakterystycznej interpunkcji oraz słownictwie wnioskuję, że jesteś najpewniej wzburzonym Sebą czerpiącym wiedzę o świecie z memów. Więc elo.

  3. Co ludzie mają w głowach, że są zdolni robić takie rzeczy? 🙁

Możliwość komentowania została wyłączona.