Burmistrzem drugiego największego miasta w Chile został niespodziewanie człowiek, nie brany na poważnie przez media i rywali. Sukces zawdzięcza największemu rozczarowaniu polityką od upadku dyktatury Pinocheta.

valparaisoChilijczycy marzący o uczciwej polityce mają ostatnio mocno pod górkę (Fot. Brigitte Djajasasmita/Flickr)

Valparaíso to po hiszpańsku „rajska dolina”. Cieszące się łagodnym klimatem i położone na zboczach schodzących prosto do Oceanu Spokojnego miasto jest znane z dzielnic kolorowych domów, w 2003 r. wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO – jeszcze do niedawna było przez swoich mieszkańców chętnie nazywane „Perłą Pacyfiku”. Dziś częściej mówią jednak na nie „śmietnisko”. Na ulicach zalegają góry odpadów, według danych urzędu miasta, codziennie trafia na nie w sumie 300 ton śmieci – burmistrz Jorge Castro zaapelował niedawno do obywateli, by wyrzucali jedynie produkty biodegradowalne, które z czasem ulegną rozkładowi. Kiedy polityk obejmował stery miasta w 2008 r., było ono zadłużone na 5 mld pesos, a dziś już na 35 mld. Jego administracja nie zrobiła nic, żeby powstrzymać katastrofalne dla miasta pożary sprzed trzech lat, chociaż wiedziała zawczasu o niebezpieczeństwie. Mimo licznych zarzutów o korupcję oraz siłowego forsowania budowy kontrowersyjnego centrum handlowego na miejscu popularnego molo, Castro wydawał się niemal pewnym kandydatem do niedzielnej reelekcji na stanowisko. Zdaniem ekspertów, jedynym zagrażającym jego pozycji kandydatem był DJ Méndez, popularny muzyk znany głównie z telewizyjnych występów w programach dla celebrytów.

Ale po zamknięciu urn wszystkich czekała niespodzianka. Zwycięzcą, który zebrał dwa razy więcej głosów niż Castro i Méndez razem wzięci, okazał się Jorge Sharp. Był kandydatem niezależnym, wyłonionym we wcześniejszym głosowaniu ruchów miejskich i jako 31-latek jest najmłodszym burmistrzem Valparaíso w historii miasta. W czasie kilkumiesięcznej kampanii otrzymał publiczne wsparcie tylko od jednego polityka wysokiego szczebla – Gabriela Borica, byłego przywódcę studenckich buntów z 2011 r.

Żacy wyszli wówczas na ulicę by protestować przeciw nierówności w edukacji. Na początku lat 80. Augusto Pinochet niemal całkowicie zlikwidował publiczną edukację, a po żaden rząd od upadku dyktatury nie odwrócił tych decyzji – dziś w pełni darmowe są więc jedynie szkoły podstawowe, a za dalszą naukę Chilijczycy muszą płacić. Rok studiów kosztuje średnio równowartość 23 tys. złotych, dlatego większość młodych decydujących się wstąpić w progi wyższych uczelni, musi w tym celu zaciągnąć kredyty: według danych Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, chilijski magister opuszcza uniwersytet z długiem dwukrotnie wyższym niż amerykański. I to pomimo, że kraj cieszy się jedną z najsilniejszych gospodarek w Ameryce Łacińskiej, więc mógłby chociaż spróbować reformowania spuścizny Pinocheta. Studenckie protesty, przezwane „chilijską zimą”, spotkały się z masowym wsparciem reszty społeczeństwa – w sondażach postulaty młodych popierało 80 proc. respondentów, na ulicach protestowało ponad milion osób, uczelnie oraz licea zostały sparaliżowane, rząd musiał ostatecznie skrócić rok szkolny i odwołać aż ośmiu ministrów. Choć ostatecznie do poważnej reformy nie doszło, był to pierwszy od upadku dyktatury poważny znak wściekłości przeciętnych Chilijczyków.

Dziś powodów do zdenerwowania na dotychczasową klasę polityczną mają nawet więcej.

Dwa główne obozy polityczne są od miesięcy trawione kolejnymi aferami. Najbardziej cierpi reputacja lewicowej prezydent Michelle Bachelet, której syn jest oskarżany przez prokuraturę o wyłudzanie kredytów i nielegalne spekulacje nieruchomościami – na koniec swojej pierwszej kadencji polityk cieszyła się 70-procentowym poparciem społecznym, dziś ufa jej już tylko co czwarty wyborca. Jej koledzy partyjni są z kolei zamieszani w skandal Soquimich. To wielkie przedsiębiorstwo chemiczne, na którego czele stoi Julio Ponce Lerou, były zięć Pinocheta, który jeszcze za życia dyktatora był oskarżany o korupcję. Dziś prokuratura zarzuca mu, że korzystał z informacji niejawnych do nielegalnego bogacenia się na giełdzie, na czym z kolei traciły fundusze emerytalne milionów Chilijczyków. Ponce szukał parasola ochronnego dla swoich działań i za pośrednictwem fałszywych kontraktów przelewał setki tysięcy pesos z budżetu Soquimich na konta polityków. Zamieszanych w skandal jest kilkudziesięciu z nich, również w szeregach prawicowej opozycji. Ta ostatnia zmaga się z dodatkowymi problemami: jej szef z lat 90. Jovino Novoa został uznany winnym korupcji i skazany na trzy lata więzienia oraz zakaz pełnienia funkcji publicznych, a były kandydat prawicy na prezydenta Laurence Golborne (który w 2010 r. jako minister górnictwa nadzorował słynną operację uratowania 33 górników na pustyni Atakama) jest oskarżony o fałszerstwa podatkowe i siedzi w areszcie domowym.

To na fali wściekłości na te afery Jorge Sharp został burmistrzem Valparaíso. Niestety, jego sukces niekoniecznie jest oznaką, że Chile przejdzie w najbliższym czasie prawdziwe odnowienie – większość obywateli po prostu całkowicie odwróciła się od polityki, w całym kraju do urn poszło w niedzielę zaledwie 35 proc. uprawnionych, a socjologowie przewidują że tak samo niska frekwencja powtórzy się także w przyszłorocznych wyborach prezydenckich i parlamentarnych. Specyficzna miejscowa ordynacja wyborcza, rzekomo gwarantująca stabilność, w rzeczywistości zamraża możliwości skutecznej zmiany: w dwumandatowych okręgach wyborczych, ugrupowanie z drugim wynikiem automatycznie bierze jedno z miejsc (chyba, że zwycięska partia uzyska przynajmniej dwa razy więcej głosów). Nawet, jeżeli zdenerwowani korupcją obywatele poparliby głównie kandydatów niezależnych , to ci i tak weszliby do parlamentu niemal w połowie wypełnionego przedstawicielami dotychczasowego porządku.

Być może jednak niespodziewany sukces Jorge Sharpa, któremu przed wyborami poświęcano mało uwagi w głównym nurcie medialnym, pozwoli mu w niedalekiej przyszłości dokończyć społeczną rewolucję, w której w 2011 r. uczestniczył jako lokalny lider studentów z Valparaíso.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

3 odpowiedzi

  1. Być może pytając sprawiam, że wpisu nie będzie, bo „to polskiego czytelnika interesuje”, ale czy jest szansa na wpis poświęcony walce z narkotykami na Filipinach?

Możliwość komentowania została wyłączona.