Nostalgia to potężne uczucie. A w końcu bezkarne mordowanie kierowców karetek, pranie brudnych pieniędzy, przemyt broni i korzystanie z usług nieletnich prostytutek to klawe przygody, które warto by przeżyć jeszcze raz – tak w każdym razie uważa Erik Prince, założyciel najbardziej niesławnej kompanii najemników na świecie.

BlackwaterNiezbędnik na spotkaniu klasowym byłych stażystów Białego Domu (Fot. Alan Covey/Flickr)

Rodzice chcieli, żeby Erik Prince został politykiem: wykorzystując swoje rozległe kontakty w Partii Republikańskiej, załatwili 21-latkowi staż w Białym Domu, gdy jego rezydentem był jeszcze George Bush senior. Ale chłopak szybko porzucił tę ścieżkę kariery, bo jak po latach wyznał w jednym z wywiadów, „nie podobało mu się zapraszanie przedstawicieli homoseksualistów i Clean Air Act [prawo z 1990 roku o kontroli zanieczyszczeń w powietrzu, miało między innymi położyć kres groźnym w tamtym czasie kwaśnym deszczom – przyp. DZ]”. Zamiast garnituru Prince wybrał mundur i został komandosem Navy SEALs, z którymi odbył służbę między innymi na Haiti i w Bośni. Choć z powodu śmierci ojca musiał wrócić do cywila, to nie miał zamiaru rezygnować z przygód – dwa lata po pogrzebaniu rodzica sprzedał odziedziczoną po nim firmę za ponad miliard dolarów i w 1997 r. założył Blackwater, swoje prywatne przedsiębiorstwo wojskowe.

Najemnicy zaczęli zbijać fortunę po tym jak George Bush (tym razem junior) wypowiedział wojnę kolejno Afganistanowi i Irakowi. W tym drugim kraju prywatni kontraktorzy stanowili drugi największy kontyngent po armii Stanów Zjednoczonych, zgarniając aż trzecią część wydatków na tutejsze działania wojenne. Najbardziej lukratywne kontrakty obsługiwało właśnie Blackwater, zarabiając łącznie nieco ponad miliard dolarów. Bardziej niż z profesjonalizmu, firma zasłynęła jednak z czysto bandyckich działań. Amerykańskie służby zarzuciły jej pracownikom przemyt broni, pranie brudnych pieniędzy, wykorzystywanie nieletnich prostytutek i uporczywe niszczenie dowodów. Badający te wątki pracownik departamentu stanu usłyszał od jednego z najemników, że „gdyby byli w Iraku, to zastrzeliłby go bez żadnych konsekwencji”. Słowa tym groźniej brzmiące, że skandale wywoływały kolejne morderstwa popełniane przez podwładnych Prince’a, jak chociażby to z maja 2005 r., kiedy na oczach towarzyszących im żołnierzy ostrzelali samochód, zabijając kierowcę i jego żonę oraz poważnie raniąc ich córkę, albo to z maja 2006 r. kiedy zastrzelili pracownika karetki. Raport departamentu stanu stwierdził, że pomiędzy 2005 a 2007 r. pracownicy Prince’a brali udział w 195 strzelaninach, z czego aż w 163 przypadkach to oni pierwsi otworzyli ogień. Największym echem odbiła się masakra na bagdadzkim placu Nisour, gdzie w 2007 r. członkowie Blackwater położyli trupem aż 17 cywilów. Winnych zbrodni po cichu wywieziono z kraju i włos nie spadł im z głowy, ale po tej masakrze rząd w Bagdadzie odebrał jej licencję na działalność w Iraku, a rodziny poszkodowanych ruszyły do sądów z pozwami. Prince próbował się jeszcze ratować, w 2009 r. zmieniając nazwę z Blackwater na Xe, ale już rok później skapitulował, sprzedał firmę zaprzyjaźnionej z jego rodziną grupie inwestorów, a sam przeprowadził się do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, żeby – jak sam powiedział w wywiadzie dla “Men’s Journal” – „utrudnić szakalom dobranie się do jego pieniędzy”.

Od tamtej pory zachowywał stosunkową dyskrecję. Równocześnie robiąc wszystko, żeby znów wrócić do gry.

Uaktywnił się już w 2011 r., zaledwie kilkanaście miesięcy po sprzedaży swojej prywatnej armii. Jak informował wówczas Dział Zagraniczny, tamtej wiosny okazało się, że w Puntlandzie (de facto niepodległym regionie Somalii, mającym zatarg z równie secesjonistycznym Somalilandem) tajemnicza firma Saracen International szkoli i uzbraja kilkusetosobową grupę przyszłych żołnierzy. Po śledztwie dziennikarzy agencji Associated Press i dziennika „The New York Times” wyszło na jaw, że cały projekt sponsorują właśnie Zjednoczone Emiraty Arabskie, a koordynuje go ich świeży rezydent Erik Prince. Partnerzy szybko musieli się wycofać z Puntlandu, kiedy spadła na nich silna międzynarodowa krytyka za łamanie embarga na dostawy broni do Somalii. Były szef Blackwater jednak nie próżnował i w tym samym czasie sprowadzał już do swojej nowej ojczyzny pokaźną grupę Kolumbijczyków, na których ciążyły poważne zarzuty jeszcze z czasów zatrudnienia w jego starej firmie: dziś w Emiratach stacjonuje stworzona przez niego 800-osobowa jednostka najemników z tego kraju (jak również Panamy, Korei Południowej i Pakistanu), która służy między innymi tłumieniu protestów rodzimych mieszkańców. Tymczasem dawny stażysta w Białym Domu od dwóch lat pomaga już największemu konkurentowi Amerykanów – Chinom. Pod szyldem nowej firmy, Frontier Services Group, odpowiada za bezpieczeństwo pracowników największego państwowego przedsiębiorstwa z Państwa Środka, które eksploatuje afrykańskie bogactwa naturalne. Jak zwykle złotousty założyciel Blackwater popisał się w wywiadzie stwierdzeniem, że „chce Afryce zaoszczędzić tragedii: tragedii dostania się tam, rozstawienia i prowadzenia działalności”.

Prince najwyraźniej musi jednak tęsknić do starej marki, bo jeszcze pod koniec 2011 r. doprowadził do wypuszczenia na rynek gry komputerowej „Blackwater”, w której użytkownik wciela się w najemnika służącego na misjach w fikcyjnym północnoafrykańskim kraju. Wirtualna rzeczywistość to dla niego za mało, bo ostatnio coraz częściej sugeruje, że Biały Dom powinien go znowu zatrudnić. We wrześniu, jako gość specjalny na bankiecie urządzonym przez biznesmenów powiązanych z Partią Republikańską, głośno przekonywał, że gdyby tylko „nie zmiażdżono jego firmy”, prywatni kontraktorzy mogliby wrócić do Iraku i „szybko to załatwić” [czyli rozprawić się z Państwem Islamskim – przyp. DZ]. A w tym miesiącu powtórzył ten apel, wzywając za pośrednictwem witryny internetowej swojego nowego przedsiębiorstwa, żeby amerykański rząd „pozwolił dokończyć robotę sektorowi prywatnemu”.

Oczywiście nie za darmo, a dawny komandos doskonale zdaje sobie sprawę, że w Iraku można zarobić ogromne pieniądze, bo zapotrzebowanie na usługi najemników jest dziś nie mniejsze, niż w okresie jego szczytowej działalności. Mimo poważnych zarzutów, jakie formułuje się wobec takich firm jak Blackwater (po zmianie nazwy na Xe przemianowała się raz jeszcze – na Academi – i wciąż działa na rynku), prywatne kompanie wojskowe wciąż działają w terenie, w zeszłym roku ich pracownicy stanowili połowę zagranicznych sił zbrojnych w Afganistanie. W latach 2001-2011 tylko z amerykańskiego budżetu na spłacenie ich kontraktów poszło łącznie aż 3,3 bilionów dolarów, a jak pokazują wspomniane wcześniej przykłady Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Somalii (siły zbrojne oficjalnego rządu z Mogadiszu wspierają np. najemnicy z Bancroft Global Development), równie intratne kontrakty można dziś dostać zagranicą. W tym celu nie trzeba się zresztą narażać w strefie bezpośredniego konfliktu, bo kontraktorzy działają dziś także jako zmilitaryzowani ochroniarze dla bogatych biznesmenów robiących interesy w biednych krajach, gdzie ewentualni porywacze nie dorównują wyszkoleniem byłym żołnierzom.

Prince usilnie lobbuje więc za załatwieniem sprawy irackiej prywatnymi rękoma, zapewniając w swoich wystąpieniach, że misja na pewno zakończyłaby się powodzeniem, „gdyby tylko drużyna Blackwater wciąż działała razem”. Niewątpliwie, wszystkie karetki Państwa Islamskiego na pewno poszłoby z dymem.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

  1. W przedostatnim akapicie amerykańskie biliony się prześliznęły (a przynajmniej mam nadzieję).

  2. Nie, to są amerykańskie tryliony, a nasze biliony. 10 lat i dwie wielkie wojny to naprawdę studnia bez dna.

  3. Korekta obywatelska:
    „pod koniec 2011 r. do doprowadził”
    „Winnych zbrodni po cichu wywieziono z kraju i włos nie spadł im z głowy” chyba właśnie ich skazano?
    „chce Afryce zaoszczędzić tragedii: tragedii dostania się tam, rozstawienia i prowadzenia działalności” to ja nic nie rozumiem, Price mówi głupoty, czy wkradło się jakieś niezręczne tłumaczenie?
    „Wirtualna rzeczywistość to chyba jednak dla niego za mało” powtarzasz konstrukcję z poprzedniego zdania
    „gdyby tylko drużna” – drużyna

    Super tekst, dzięki! Kariera Blackwater to jest w ogóle jeden z ciekawszych wątków „wojny z terrorem”. Bardzo fajnie opisywanł ją w książce „CIA. Tajna wojna ameryki” Mark Mazzetti. (przerwa na reklamę: machnąłem o niej nawet kiedyś tekst: http://ksiazki.wp.pl/tytul,Sprywatyzowana-wojna-z-terrorem,wid,20992,wiadomosc.html)

  4. Ale skazano ich już po publikacji tego tekstu. W pierwszym procesie z 2009 r. oddalono wobec nich wszystkie zarzutu. Co do cytatu o Afryce, to Prince jak zwykle gada głupoty, które wiernie przetłumaczylem. Reszta błędów poprawiona, dzięki.

    PS Książkę MM mam w licznym zbiorze „Niedoczytane, bo życie”. Postaram się nadrobić.

Możliwość komentowania została wyłączona.