Premier Lesotho Thomas Thabane jeszcze w poprzednią sobotę pośpiesznie uciekł z kraju, a już trzy dni później niechętnie do niego wracał. Do stolicy wjeżdżał pod eskortą południowoafrykańskiej policji i w towarzystwie swojego nominalnego zastępcy Mothetjoy Metsinga, którego wcześniej oskarżył o zorganizowanie wojskowego zamachu stanu: żołnierze przejęli i wyłączyli miejscową radiostację, a w wywołanych przez nich dwóch strzelaninach zginął jeden policjant, czterech innych zostało rannych.

Całej tej awantury w ogóle by nie było, gdyby nie to, że pewien były nauczyciel od dwóch dekad jest najpopularniejszą osobą w kraju.

5439579581 9ac206b710 zLosotho obfituje w wodę, czyste powietrze i zamachy stanu (Fot. Damien du Tolt/Flickr)

Królestwo Lesotho jako quasi organizm państwowy zaistniało mniej więcej w połowie XIX w., kiedy miejscowe klany zjednoczyły się w walce przeciwko innym Afrykanom, Burom i Brytyjczykom. Ci ostatni okazali się jednak skuteczniejsi w walce i na ponad 80 lat skolonizowali kraj, oddając mu niepodległość w 1966 r. Dla Lesotho wolność nie rysowała się jednak w różowych barwach – następne dekady to kolejne zamachy stanów, rządy junt wojskowych, represje polityczne, walka ze zbrojną partyzantką i zagraniczna interwencja militarna, która pozostawiła miejscową stolicę w stanie mini-Grozny 96′. W tych trudnych czasach jeden z przewrotów zainicjował nawet rządzący monarcha Letsie III, który domagał się… przywrócenia na tron jego własnego ojca Moshoeshoe II, kilka lat wcześniej obalonego w wyniku innego puczu. Wymiana królów zakończyła się sukcesem, ale po niecałym roku syn musiał zostać znowu koronowany, bo jego ojciec zginął w wypadku samochodowym wracając późno w nocy z gospodarskiej wizyty u własnych krów.

W tym samym czasie na najważniejszego człowieka w kraju wyrasta już Pakalitha Mosisili. Urodzony w 1945 r., wykształcony w Botswanie, wykładający języki afrykańskie na uniwersytetach w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, ma w życiorysie także i mniej przyjemne epizody. Po jednym z zamachów stanu jako młody działacz polityczny zostaje wtrącony do miejscowego więzienia. W 1994 r., już jako minister edukacji, zostaje razem z kilkoma innymi kolegami z rządu porwany przez żołnierzy próbujących przewrotu – jeden z jego towarzyszy zostaje podczas tej akcji zabity. Ten sam los grozi samemu Mosisiliemu w 2009 r., kiedy kilku zagranicznych najemników napada na jego dom: policja odpiera atak, a niedoszła ofiara wychodzi z niego bez szwanku.

Wówczas jest już w ojczyźnie człowiekiem numer jeden. Konstytucja zrobiła z monarchy figurę reprezentatywną, pozbawioną realnej władzy, królestwem w rzeczywistości rządzi premier. A w Lesotho premier oznacza po prostu Mosisili. Zwycięża po raz pierwszy w wyborach z 1998 r. – obserwatorzy międzynarodowi uznają je za wolne i uczciwe, ale lokalna opozycja krzyczy o fałszerstwach, odmawia nowemu gabinetowi legitymacji, organizuje manifestacje i zaczyna pikietować pałac. Premier dowiaduje się, że spisek przeciw niemu knują wspólnie członkowie policji i wojska, a patronuje im sam monarcha. Nie waha się, prosi członków Wspólnoty Rozwoju Afryki Południowej o interwencję zbrojną. Żołnierze z Botswany i RPA przekraczają granicę we wrześniu 1998 r., a w drugą stronę maszerują dopiero osiem miesięcy później. Zagraniczny żołnierze nie są w skuteczni w zwalczaniu zamieszek i kradzieży, za to wywieszają flagę RPA nad pałacem królewskim. Po okupacji zostają zgliszcza: w ruinach leży znaczna część stolicy Maseru, oraz dwóch innych miasteczek, odbudowa zajmuje kilka lat. Mimo to, Mosisili zachowuje popularność: w wyborach z 2002 r. jego partia znowu okazuje się zwycięska, a on sam zdobywa aż 79 proc. głosów w swoim okręgu. Pięć lat później powtarza sukces w kolejnym głosowaniu.

Ale chociaż wyborcy nie okazują niezadowolenia, to już działacze jego własnego ugrupowania – jak najbardziej. W partii rządowej zaczynają się wojny podjazdowe, młodsi politycy wyrzucają Mosisiliemu, że za długo trzyma się władzy, że blokuje drogę nowym pokoleniom, że rządzi zbyt autorytarnie. Premier unosi się honorem, w 2011 r. odchodzi z własnego ugrupowania i zakłada nowe. Dla jego dotychczasowych towarzyszy to cios: rok później odbywają się wybory, w których niekwestionowaną lokomotywą jest właśnie Mosisili, jego partia zdobywa pierwsze miejsce. Problem w tym, że nie zgarnia większości absolutnej.

Opozycja jednoczy i przepycha własny rząd. Premierem zostaje Thomas Thabane, lider najsilniejszego ugrupowania koalicji. Ale upaja się sukcesem i wydaje mu się, że jest większy niż jest, zaczyna ostentacyjnie ignorować partnerów. Po miesiącach przepychanek, jego dotychczasowi sojusznicy mają dość – w marcu wicepremier i aktualny przewodniczący dawnej partii Mosisiliego składa wotum nieufności wobec Thabane, a na nowego szefa rządu proponuje… Mosisiliego. Aktualny premier nie ma zamiaru poddawać się próbie, zawiesza parlament. Podnosi się krzyk, dyplomatycznie interweniuje RPA, od którego Lesotho jest całkowicie zależne gospodarczo – pod naciskiem sąsiadów Thabane zgadza się ponownie otworzyć prace parlamentu 14 sierpnia. Ale godzina zero wybija i nic się nie dzieje, także w ciągu następnych dwóch tygodni. Opozycja wzywa do marszu w stolicy, lojalna wobec Thabane policja odmawia, a on sam dymisjonuje szefa armii, której sympatie leżą jednak po stronie jego przeciwników. Dzień później żołnierze zajmują dwa posterunki, a premier ucieka za granicę.

Po mediacjach RPA obie strony zgodziły się usiąść do rozmów. Król Letsie III wyznaczył ministra, który do czasu rozwiązania konfliktu będzie zarządzał krajem. Tymczasem w górach wokół stolicy południowoafrykańska policja poluje na oddział zbuntowanych żołnierzy, którzy wcześniej splądrowali stołeczne magazyny broni i nie zamierzają się poddawać: Lesotho grozi wojna domowa i zagraniczna interwencja. Czyli nic, z czym kraj nie byłby już obeznany.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.