Babcia ma świetny kontakt ze swoim wnukiem. To nie podoba się matce, bo przecież już dawno spisała go na straty i nie chce nawet wiedzieć co się u niego dzieje. Bardziej wyrozumiała jest dla przybranego syna, chociaż ten brutalnie zamordował swoich prawdziwych rodziców. Dla kobiety to nie problem, bo z kontrowersjami jest za pan brat: sprzeniewierza publicznie pieniądze, usprawiedliwia zamachy terrorystyczne i twierdzi, że Jan Paweł II smaży się w piekle.

A mimo to, Hebe de Bonafini wciąż jest szefową Matek z Placu Majowego, jednej z najbardziej znanych organizacji praw człowieka na świecie.

5407159917 e82bb4bdd7 zHebe de Bonafini nasłuchuje, czy są jakieś nowe myśli Saddama Husajna do wydania (Fot. Luciano Signorelli/Flickr)

Estela de Carlotto poznała wnuka dopiero w wieku 84 lat. W 1977 r. argentyńska bezpieka uprowadziła jej lewicującą córkę Laurę, wtedy w trzecim miesiącu ciąży. Dziewczyna już nigdy nie wróciła do domu i najprawdopodobniej od ponad trzech dekad nie żyje – szacuje się, że latynoska dyktatura z lat 1976-1983 ma na koncie 30 tys. ofiar śmiertelnych, w większości „znikniętych” w tajemniczych okolicznościach. Ale część z nich to były brzemienne kobiety, a noworodków siepacze z ośrodków tortur nie mordowali, tylko oddawali do adopcji „ideologicznie pewnym” rodzinom. Według najostrożniejszych ocen ten los spotkał nieco ponad pół tysiąca dzieci. Estela de Carlotto wraz z innymi kobietami, które podejrzewały, że ich wnuki zostały przekazane w obce ręce, założyła organizację Babcie z Placu Majowego (od nazwy skweru przed pałacem prezydenckim w Buenos Aires), która zajmuje się tropieniem uprowadzonych dzieci – dzięki testom DNA, do tej pory udało się odnaleźć aż 115 z nich, z czego w ciągu ostatniego miesiąca dwoje. W tym właśnie wnuka Esteli de Carlotto – wiadomość ogłosiły media na całym świecie, a w Argentynie gratulacje rodzinie słały wszystkie najważniejsze postacie życia publicznego. Poza jedną: Hebe de Bonafini, przewodniczącą Matek z Placu Majowego.

Poza Argentyną mało osób zdaje sobie sprawę, że istnieją zarówno Babcie z Placu Majowego, jak i Matki z Placu Majowego, a jeszcze mniej słyszało o rozłamie w tej drugiej organizacji. O Matkach po raz pierwszy usłyszano w kwietniu 1977 r., kiedy 14 kobiet publicznie przemaszerowało przed pałacem prezydenckim w Buenos Aires ze zdjęciami swoich dzieci porwanych przez pracowników bezpieki. W rządzonej twardą ręką Argentynie taki akt odwagi cywilnej był niespotykany, więc o grupie szybko zrobiło się głośno, a kiedy rok później kraj gościł mundial, kobiety w zakrywających głowy białych chustach zdobyły światową sławę. Do dziś, w głowach nakrytych charakterystycznymi białymi chustami, robią swój tradycyjny obchód w każde czwartkowe popołudnie. Tyle, że uczestniczy w nim tylko część z nich – już w 1986 r., po upadku dyktatury, Matki podzieliły się na dwie frakcje. Jedna z nich skupia sią na poszukiwaniu szczątek swojego potomstwa i wspiera Babcie w identyfikowaniu wnuków. Druga, dużo bardziej wpływowa, pod dowództwem Hebe de Bonafini skupia się już tylko na robieniu polityki i pieniędzy.

Jest o rok starsza niż Estela de Carlotto. Obie panie znają się zresztą bardzo dobrze, bo nie tylko pochodzą z tego samego miasta, ale w dodatku ich dzieci były torturowane w tej samej katowni. Trudno jednak mówić o jakiejkolwiek przyjaźni, Bonafini od lat powtarza bowiem, że nie ma co szukać wnuków, bo „ich mózgi i tak są już zanieczyszczone przez adopcyjne rodziny”. Kiedy Carlotto i jej odnaleziony wnuk otrzymywali gratulacje ze strony rządu, szefowa Matek wyniośle milczała, zazdrosna o własną pozycję na scenie publicznej. Zarówno Babcie, jak i Matki są bliskimi sojusznikami rządzącej krajem od ponad dekady rodziny Kirchnerów, ale te drugie stały się już niemal koalicjantami rządu – w 2006 r. frakcja Bonafini w ramach oznaki poparcia dla nowych władz zaprzestała nawet tradycyjnych czwartkowych marszów na Placu Majowym.

Bonafini od dawna głosi, że obowiązkiem rodziców jest kontynuować walkę polityczną dzieci. Potępia zbrodnie dyktatury, ale równocześnie usprawiedliwia ataki terrorystyczne lewicowej partyzantki Montoneros. Nie rozstając się ze swoją białą chustą głośno udziela poparcia skompromitowanej kolumbijskiej partyzantce FARC i skazanym członkom ETA. Nie może zapomnieć Stanom Zjednoczonym, że były patronem dyktatury, przez co widzi naturalnych sojuszników we wszystkich ich wrogach – za pieniądze Matek wydała książkę ze zbiorem myśli Saddama Husajna, a po atakach z 11 września 2001 r. usprawiedliwiała zamachowców, którzy jej zdaniem „pomścili w ten sposób wcześniejsze ofiary”. Nie raz publicznie potępiała też rzekomy spisek „syjonistycznej finansjery” i wielokrotnie krytykowała śledztwo w sprawie tragicznego zamachu bombowego na żydowskie centrum kulturalne w Buenos Aires w 1994 r. biorąc stronę oskarżonego o zlecenie sprawy Iranu. Po śmierci Jana Pawła II natychmiast pośpieszyła też z opinią, że za wspieranie dyktatury „będzie się smażył w piekle”.

Równie kontrowersyjne są jej posunięcia finansowe. Matki z Placu Majowego okazują się bowiem maszynką do robienia pieniędzy – frakcja pod przywództwem Bonafini zdążyła już bowiem pod własnym szyldem otworzyć między innymi restaurację, księgarnię, własną stację radiową, gazetę i prywatną uczelnię wyższą. Oraz firmę deweloperską, która została dofinansowana z państwowego budżetu sumą równowartą ponad miliard dolarów, za które Matki zobowiązywały się wybudować bloki z mieszkaniami socjalnymi dla ubogich rodzin. Z planowanych 5 tysięcy lokali powstało jednak zaledwie 800, a śledztwo prokuratury wykazało, ze większość pieniędzy została rozkradziona przez prawą rękę Bonafini, jej niemal przybranego syna, który wcześniej odsiedział wieloletnią karę więzienia za… brutalne zamordowanie swoich prawdziwych rodziców.

Gdy sprawa wyszła na jaw w 2011 r., Estela de Carlotto publicznie mówiła: „Żałuję, że publicznie wrzucają nas do jednego worka. Teraz wszystkie nas będą wyzywać od złodziejek”. Obie panie nie raz wymieniały zresztą uszczypliwości, Carlotto oskarżała Bonafini o czytywanie jej prywatnej korespondencji w czasach, gdy obie organizacje dzieliły siedzibę, a ta druga do dziś wypomina jej, że we Włoszech odebrała nagrodę, która w rzeczywistości miała być dla niej samej, ale organizatorzy nie potrafili rozróżnić obu stowarzyszeń.

Jak widać, odnalezienie wnuka Carlotto nie polepszyło atmosfery pomiędzy najbardziej znanymi organizacjami ochrony praw człowieka w Ameryce Łacińskiej. Cóż, nie od dziś wiadomo, że nie wszystkie matki dogadują się babciami.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.