Nowy nie powinien mieć powodów do zadowolenia. Jest przedostatni w klasie, do niedawna i tak by go do niej nie wpuszczono, bo nikt go nie lubił, a chociaż na rozpoczęciu roku dzielnie postawił się największemu osiłkowi, to od tamtej pory zbiera regularne cięgi od innych rywali. Ale to i tak lepiej, niż sobie wymarzył. „Nowy Człowiek” – w języku keczua „Mushuc Runa” – to pierwszy w historii indiański zespół piłkarski, który gra w najwyższej lidze Ekwadoru. Co oznacza dużo więcej, niż tylko awans sportowy.

Ekwador IndianieNabojka z Tungurahua nie ubiera się zbyt praktycznie na ustawki (Fot. Surtek Tour Operator/Flickr)

Jedyny i ostatni raz, kiedy ekwadorscy Indianie mieli własną profesjonalną drużynę piłkarską, to krótka przygoda Los Imbayas w latach 40. ubiegłego wieku – ekipa nie zdołała jednak nigdy wyjść poza ligę okręgową. Mushuc Runa Sporting Club wolał więc nie rozbudzać nadmiernego entuzjazmu: jeszcze w 2012 r. prezes zespołu ostrożnie sugerował, że widziałby swoich podopiecznych w pierwszej lidze za dobrych kilka lat. Tymczasem Nowy Człowiek nie tylko gra w ekstraklasie już od stycznia, ale na dodatek w debiucie niespodziewanie zremisował z Liga de Quito, dziewięciokrotnym mistrzem kraju i triumfatorem Copa Libertadores z 2008 r. Nieźle, jak na deficytowy zespół, który powstał tylko dzięki determinacji jednego człowieka.

Luis Chango swoją miłość do futbolu musiał ukrywać jak wstydliwy nałóg: w jego rodzinnej prowincji Tungurahua Indianie uważali piłkę nożną za rozrywkę leni, którym nie chce się pracować w polu. W przerwach między handlowaniem czosnkiem, nastoletni Luis potajemnie umawiał się więc z kolegami na odłogach, gdzie do gry służyły im futbolówki ze szmat. Podobno niektóre nawet się toczyły. Wbrew obawom starszych, sport nie zrobił z Chango nieroba, bo w przerwach między meczami a wystawaniem na targu zdążył się wyedukować i zostać adwokatem. W 2003 r., już jako zamożny i szanowany obywatel, zdołał więc przekonać wspólników do wyłożenia środków na ufundowanie drużyny. Czego, jak czego, ale pieniędzy mu już wówczas nie brakowało.

Choć większość Ekwadorczyków usłyszała nazwę Mushuc Runa dopiero z początkiem tegorocznych rozgrywek piłkarskich, to miejscowi Indianie znali ją już od dawna, tyle, że wcześniej nie kojarzyli jej ze sportem. Chociaż Ekwador zamieszkują głównie Metysi, to kraj wciąż boryka się z dyskryminacją: w ostatnim dotyczącym jej badaniu z 2004 r. aż co dziesiąty mieszkaniec kraju przyznał otwarcie, że jest rasistą, a 65 proc. respondentów uznało ją za jeden z największych problemów społecznych. Jeszcze w początku lat 80. Indianie noszący ponczo byli wypraszani z budynków publicznych w Quito. Banki długo nie chciały udzielać kredytów rolnikom rdzennego pochodzenia. Dlatego w 1997 r. Luis Chango wraz z kilkudziesięcioma wspólnikami z rodzinnych stron założył Oszczędnościowo-Kredytową Spółdzielnię Mushuc Runa. Zrzeszenie, które zaczynało od sześciu krzeseł i starej maszyny do pisania, ma dziś kapitał przekraczający 100 mln dolarów, oraz ponad 170 tys. członków w kilkunastu prowincjach kraju. Przykład okazał się zachęcający: według danych rządowych, w ciągu ostatniej dekady w Andach powstało ponad 900 takich spółdzielni.

Taka działalność to dla rdzennych mieszkańców Ekwadoru namiastka samorządności, której nie są w stanie zdobyć w inny sposób. Jeszcze w 2002 r. indiańska partia polityczna Pachakutik była na tyle silna, że zdobyła 11 proc. miejsc w parlamencie i władzę w 4 prowincjach – na krótko sojusznika zrobił więc z niej ówczesny prezydent Lucio Gutiérrez. To już jednak przeszłość, indiańską jedność rozbiły walki o wpływy, a głosy tej społeczności umiejętnie rozgrywają sprawniejsi politycy, z aktualnie rządzącym Rafaelem Correą na czele.

Na razie gorzką rzeczywistość rdzennej ludności muszą więc osładzać sukcesy Mushuc Runa na murawie. Choć nie ma ich wiele (w dotychczasowych 14 kolejkach zespół wygrał jedynie dwukrotnie), utrzymanie ekipy pochłania równowartość 1,5 mln euro rocznie, a sponsorzy się nie garną, to drużyna cieszy się coraz większym poparciem kibiców (na każdym meczu towarzyszy jej przebrany w poncza młyn, przerabiający na lokalne potrzeby repertuar argentyńskiego Boca Juniors). I to nie tylko tych indiańskich – w jej składzie jest bowiem tylko dwóch rdzennych graczy, wszyscy pozostali to Afroekwadorczycy, według badania z 2004 r. najbardziej dyskryminowana grupa etniczna w kraju. Luis Chango uważa jednak, że to tylko kwestia czasu: na drużynowym stadionie, położonym na 3 tys. metrów, co tydzień przychodzi trenować coraz więcej miejscowych chłopaków, a starsi wiekiem przestają uważać futbol za rozrywkę nierobów. Jeżeli Mushuc Runa Sporting Club okaże się równie inspirujący, co swego czasu spółdzielnia, to niewykluczone, że już za kilka lat w ekwadorskiej pierwszej lidze zaroi się od innych Nowych.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

4 odpowiedzi

  1. Tekst jak zwykle rewelacyjny.
    Wkradł się drobny błąd: „to od tamtej zbiera” -> „od tamtej pory zbiera”

    Pozdrawiam

  2. Jako typowy Polak-cebulak poproszę o poprawkę:
    „Roczne utrzymanie ekipy pochłania równowartość 1,5 mln euro rocznie” – bez rocznie na końcu.
    A artykuł ciekawy, szkoda że nie okraszony zdjęciami ze skarbu kibica tamtejszej ligi i kompilacjami najlepszych trików z youtube’a. Swoją drogą czy drużyna w jakikolwiek sposób nawiązuje do swojego pochodzenia np. w strojach, czy klubowych tradycjach?

Możliwość komentowania została wyłączona.