Król Julian wypłynął na muzyce, ale dziś jego największą pasją jest bez wątpienia władza, której nie chce oddać. Mort i Maurice zaistnieli dzięki jego patronatowi, więc są mu bezwzględnie oddani. Absolutnie wiernym jest też zapewne Stefan, którego przywódca mianował gubernatorem.

Król Julian to oczywiście jeden z głównych bohaterów serii filmów „Madagaskar” i powstałego na ich podstawie serialu. Ich twórcy to najwyraźniej nie tylko zdolni animatorzy, ale też genialni politolodzy: cztery lata po wejściu na ekrany pierwszej części tej popularnej serii, na prawdziwym Madagaskarze do władzy doszedł polityk, który jest żywą inkarnacją Juliana. A dziś od samego rana trzyma kciuki, żeby nie stracić głównej roli.

Król JulianKalendarz wyborczy to na Madagaskarze opowieść jak z bajki (Fot. „Pingwiny z Madagaskaru”)

Król Julian nazywa się Andry Rajoelina i jest byłym didżejem radiowym. W 2009 r., po tym jak dotychczasowy prezydent Marc Ravalomanana zamknął należącą do niego stację telewizyjną, wywołał uliczne zamieszki, obalił rywala i sam zajął jego miejsce. Od tamtej pory akcja zaczęła niebezpiecznie przypominać kreskówkę. Gdy zaprzysięgano go na prezydenta, Rajoelina miał 35 lat, czyli o pięć lat mniej, niż wynosił minimalny wiek głowy państwa ustanowiony przez konstytucję – żeby pozbyć się problemu, nowy władca zmienił więc ustawę zasadniczą. Społeczność międzynarodowa poddała jego gabinet ostracyzmowi, domagając się przywrócenia demokracji, więc były didżej – na znak dobrej woli – zgodził się na jeden z jej postulatów i powołał premiera: generała Camille Vitala, który wcześniej poparł jego pucz i od tamtej pory de facto i tak już sprawował tę funkcję. Kilkakrotnie obiecywał, że zorganizuje wybory, po czym i tak nic nie robił. Kiedy naciski z zewnątrz okazały się już nie do zignorowania, zgodził się w końcu na głosowanie: kiedy jednak pierwsza runda z 25 października poszła nie po jego myśli, wolał dmuchać na zimne i już niecały miesiąc później wymienił cywilnych gubernatorów co trzeciej prowincji na wiernych sobie oficerów.

Dziś od 6 rano (4 rano czasu polskiego) trwa już druga runda wyborów. W której miejscowy król Julian formalnie nie startuje, ale dla nikogo nie jest tajemnicą, że kandydaci to w rzeczywistości niewiele więcej, niż awatary w grze komputerowej. Po zamachu stanu, Marc Ravalomanana udał się na wygnanie do RPA, a Rajoelina konsekwentnie blokował jego powrót do ojczyzny i nie godził się na zorganizowanie nowych wyborów, jeżeli mógłby wziąć w nich udział jego poprzednik. Żeby przerwać impas, na początku roku obaj zgodzili się nie startować w przyszłej elekcji. Ale w maju cały plan zawisł na włosku, kiedy w bramce startowej postanowiła stanąć żona wygnanego prezydenta – wściekły didżej ogłosił więc, że umowę uważa za nieważną i sam też będzie walczył o władzę. Do kompletu, start w wyborach ogłosił nagle również Didier Ratsiraka, dyktator Madagaskaru przez ponad 30 lat, w 2002 r. obalony w ulicznym buncie przez… Marca Ravalomananę.

Tego było już chyba za wiele: Unia Europejska wezwała całą trójkę do wycofania swoich kandydatur, Francja wszystkim wspomnianym bohaterom historii odebrała wizy i zapowiedziała zamrożenie ich kont bankowych, aż wreszcie zebrany ad hoc sąd niespodziewanie wszystkich zdyskwalifikował. Dlatego dziś, już w drugiej rundzie, w której ostało się zaledwie dwóch kandydatów, Madagaskarczycy wybierają pomiędzy dwiema kukiełkami. Prowadzący w sondażach Robinson Jean Louis to były minister zdrowia w gabinecie Ravalomanany, a stawiający mu czoła Hery Rajaonarimampianina sprawował tekę ministra finansów pod rządami Rajoeliny. Obaj są bezwzględnie posłuszni swoim patronom.

Bez względu na to, który wyjdzie zwycięsko ze starcia, czeka go ciężkie zadanie. Od przewrotu Madagaskar staczał się po równi pochyłej. Uzbrojone bandy rozbestwiły się na południu wyspy, bezkarnie rabując tysiące sztuk bydła i mordując prawowitych właścicieli. Władze nie reagowały na zniszczenia powodowane przez uderzające w kraj cyklony – na jego terenie rozpleniła się szarańcza, przez co dużej części mieszkańców zajrzał głód w oczy. Ale największym powodem do niepokojów jest dżuma: na Madagaskarze umiera z jej powodu najwięcej osób na świecie. Nic dziwnego, bo aż 80 proc. wszystkich zachorowań na tę chorobę wykrywa się właśnie na tej wyspie. Czarna śmierć z XIV-wiecznej Europy, to na Madagaskarze XXI wieku jak najbardziej aktualna rzeczywistość.

Zagrożony jest nawet występujący tylko tu gatunek, który na świecie rozsławiła popularna kreskówka: lemury. Zamieszkiwane przez nie lasy są wycinane na wielką skalę, bo rosnący w nich heban i palisander to dziś gorący towar na rynku luksusowych mebli. Nawet tam, gdzie zwierzęta wciąż jeszcze mogą się cieszyć swoim naturalnym środowiskiem, jest ich coraz mniej. Część jest wyłapywana na sprzedaż jako maskotki do hoteli i dla lekkomyślnych turystów, ale część kończy po prostu na talerzu. Dawniej w południowym Madagaskarze polowanie na lemury było obłożone silnym tabu, ale dziś w obliczu silnych migracji i rosnącego głodu, kilkukilogramowe ssaki są łakomym kąskiem: w Antananarywie wędzony lemur to dziś wydatek około 6 złotych.

Być może więc, niedługo ostatnie z tych zwierząt będzie można oglądać już tylko w kreskówce. W ostatnim odcinku „Pingwinów z Madagaskaru” król Julian wciąż świetnie się bawił, zawzięcie pozując przed telewizyjnym reporterem. Jego życiowa inkarnacja też nie traci rezonu: wczoraj były didżej Andry Rajoelina stawił się na wiecu swojego kandydata i ku uciesze zebranych odtańczył radosny taniec.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

3 odpowiedzi

  1. Hery Rajaonarimampianina – życzę Szpakowskiemu i innym komentatorom, żeby synowie tego gościa nigdy nie zostali piłkarzami.

  2. „Być może więc, już niedługo ostatnie z tych zwierząt będzie można oglądać już tylko w kreskówce. ” – powtarzasz „już”. fajny artykuł!

Możliwość komentowania została wyłączona.