Podczas prawie czterech dekad działalności, „Pan Afryka” doprowadził do kilkudziesięciu zamachów stanu. Gdy nie chciał zostawiać śladów, zamiast wojska rządowego używał najemników. Co tydzień kontrolował przez telefon usłużnych sobie prezydentów i premierów. Za utrzymywanie ich bezpiecznie przy władzy, kazał im płacić haracz swojej własnej ojczyźnie – niektórzy z protegowanych oddali zagranicznym firmom wszystko poza powietrzem. Mistrz zakulisowych gier sam też umiał się odwdzięczyć: ostatni rezydent Pałacu Elizejskiego, który okazał mu łaskę, jeszcze po śmierci „Pana Afryki” dostał od jego dawnych faworytów miliony euro na kampanię wyborczą.

Kim był człowiek, który ustalił politykę Paryża wobec dawnych afrykańskich kolonii, czym była i wciąż jest Francafrique, oraz dlaczego Francja osobiście interweniuje w Mali, chociaż miała tylko zapewnić szkolenia i wsparcie logistyczne – o tym wszystkim w najnowszym numerze tygodnika „Polityka”.

Całej awantury by jednak nie było gdyby nie urażona ambicja pewnego wąsacza, któremu znudziło się imprezowanie.

MNLAMarzenie tych panów się nie spełni, bo ich dawny kolega się obraził (Fot. Magharebia/Flickr)

Październik 2011 r. W północnym Mali trwa wielkie zebranie Tuaregów. Przedstawiciele różnych ugrupowań separatystycznych i weterani wszystkich powstań od początku lat 90. łączą siły i jednoczą się w jedną silną grupę, która ma im wywalczyć upragnioną niepodległość – Narodowy Ruch Wyzwolenia Azawadu (fr: Mouvement National pour la Libération de l’Azawad, MNLA). Na spotkaniu pojawia się też mężczyzna z potężną brodą, który wzbudza poruszenie wśród innych zebranych. To Iyad Ag Ghali, bardziej znany jako „Lew Pustyni”, owiany wielką sławą dowódca kilku separatystycznych buntów. Bojownik zgłasza swoją kandydaturę na szefa nowej partyzantki. Ale po dłuższej naradzie kandydatura zostaje odrzucona – wielu Tuaregów razi coraz większy religijny radykalizm dawnego towarzysza. Jeszcze nie wiedzą, że tą decyzją sami podpisują na siebie wyrok.

Trzydzieści lat wcześniej, Ag Ghali jeszcze nie ma brody, ale i tak wyróżnia się stylowym, nieco zawadiackim wąsem – wygląda jak tuareski Tom Selleck. Hipnotyzujące spojrzenie zawsze lekko przymkniętych oczu dodaje mu p uroku, większość kobiet nie pozostaje obojętna. Przyszły Lew Pustyni lubi ich towarzystwo, ale jest nieśmiały i małomówny. Żeby rozwiązać język i dodać sobie animuszu, sięga po alkohol. Szybko zyskuje sobie opinię ciężkiego imprezowicza, nie opuszcza zabawy przed świtem.

Jeszcze szybciej zdaje sobie jednak sprawę, że na nic więcej nie ma co liczyć. Jako Tuareg nie ma szansy na karierę w zdominowanych przez czarnoskórą ludność władzach kraju. Syn wędrownego pasterza nie ma też za bardzo czego szukać w domu. Politycy z Bamako nie tylko ignorują jakiekolwiek prośby o inwestycje na północy kraju, ale w dodatku bezwstydnie ją okradają: podczas regularnie dotykających pustynny region klęsk głodu, przywłaszczają sobie pieniądze słane przez społeczność międzynarodową na zakup żywności. Organizacje humanitarne donoszą, że do zakładanych przez nich obozów, w których Tuaregowie mogliby znaleźć pomoc, dociera zaledwie część obiecanych sprzętów i zapasów. Dwudziestokilkuletni Ag Ghali postanawia więc poszukać szczęścia u sąsiadów.

Na początku lat 80. Muamar Kaddafi przeżywa kolejną ideologiczną woltę. Tym razem Libijczyk chce zostać duchowym przywódcą wszystkich muzułmanów. Żeby wzmocnić swoją pozycję wśród niekoniecznie do niego przekonanych współwyznawców, tworzy Islamski Legion, międzynarodową bojówkę, która ma bronić spuścizny Mahometa z bronią w ręku. Ag Ghali trafia w jej szeregi, a pierwsze szlify zdobywa w praktyce, kiedy jego oddział zostaje wysłany do walki przeciw chrześcijanom w Libanie.

Kiedy Legion zostaje rozwiązany w 1987 r., Tuareg nie zamierza przechodzić na emeryturę. Wraca do domu i już trzy lata później staje na czele pierwszego poważnego powstania, które stanie się potem inspiracją dla kolejnych pokoleń rewolucjonistów. Mimo to, po zaledwie sześciu miesiącach walk, Ag Ghali podpisuje z rządem rozejm. W 2006 r. powtórzy manewr: rozpocznie obiecującą rebelię tylko po to, żeby szybko ją wygasić. Wielu sfrustrowanych towarzyszy będzie mu zarzucać, że zrobił to wyłącznie dla korzyści osobistych. Bo w przerwach pomiędzy kolejnymi powstaniami, Lew Pustyni bardzo zbliżył się do rządu. Bamako wielokrotnie robiło go swoim przedstawicielem w negocjacjach z grupami, które później utworzyły Al-Kaidę Maghrebu Północnego, porywającą obcokrajowców na całej Saharze: od każdego wynegocjowanego okupu, Ag Ghali pobierał procent, który pozwolił mu zbudować małą fortunę. W 2007 r. rząd wysłał go nawet na placówkę dyplomatyczną do Arabii Saudyjskiej, gdzie pobierał sowitą pensję, chociaż oficjalnie nie miał żadnych obowiązków, a czas spędzał głównie w meczetach. Ostatecznie został wyrzucony z kraju przez Rijad, który oskarżył go o knucie spisku z miejscowymi ekstremistami.

Tuareg przez ostatnie lata stawał się coraz bardziej radykalny. Dawno porzucił same wąsy dla obfitej brody, nawoływał do wprowadzenia szarijatu, o tradycyjnym w swoim ojczystym regionie sufizmie zaczął mówić, że to herezja. Partyzanci z MNLA chcieli dla siebie dużego, niepodległego państwa, w którym religia byłaby tylko częścią składową miejscowej tożsamości, a nie jej głównym filarem. Odmówili oddania przywództwa Ag Ghaliemu, a ten uniósł się honorem i postanowił zemścić.

Kilka tygodni później, Lew Pustyni ogłasza, że właśnie założył własną partyzantkę Ansar Dine, Obrońców Wiary. I że jej głównym celem jest zaprowadzenie w kraju szarijatu, a do pomocy zaprasza wszystkich chętnych. Grupa, która zaczęła jako kilkusetosobowa bojówka, szybko zaczęła pęcznieć do kilkunastu tysięcy – ochotnicy napływali z całego regionu, szczególnie Algierii. MNLA nagle zorientowało się, że nie tylko nie przewodzi już powstaniu, ale nawet nie kontroluje Azawadu, którego niepodległość ogłosiła w kwietniu 2012 r. Islamiści siłą przejmowali władzę w zdobytych miastach, gdzie zaczęli siłą wprowadzać własne porządki. Ag Ghali zabronił piłki nożnej i uwielbianego kiedyś miejscowego bluesa. W czerwcu nacjonaliści i religijni radykałowie rzucili się sobie otwarcie do gardeł. Jedność została oficjalnie pogrzebana. Lew Pustyni był górą.

Choć sam nie udziela wywiadów zagranicznym dziennikarzom, bo „nie chce rozmawiać z niewiernymi”, to jego rzecznik prasowy chętnie współpracuje z mediami, o ile tylko uda mu się złapać zasięg. Niedawno tłumaczył hiszpańskiemu dziennikowi „El Pais”, że chociaż Ansar Dine oficjalnie nie ma nic wspólnego z Al-Kaidą (jej odnoga jest w tej chwili drugą najpotężniejszą partyzantką religijną w Mali), to obie grupy mają wspólne cele i zawsze będą chętnie współpracować. Wielu dawnych towarzyszy uważa jednak, że ten oficjalny sojusz, to tylko kolejny wybieg ze strony Lwa Pustyni, który znowu gra na siebie. Dziesięć lat temu, kiedy już publicznie nawoływał do szarijatu, równocześnie gorąco odrzucał terroryzm i metody stosowane przez Osamę ben Ladena. W ujawnionej przez Wikileaks depeszy z 2007 r., amerykańska ambasada w Bamako informuje, że Ag Ghali odwiedził nawet placówkę, gdzie przekonywał dyplomatów, że Waszyngton powinien się silniej zaangażować w zwalczanie Al-Kaidy Północnego Maghrebu.

Przywódcy MNLA nigdy nie chcieli maszerować na Bamako – ich celem było jedynie oderwanie swojego regionu od reszty kraju. Dopóki Tuaregowie trzymali się swojej strefy, mogli liczyć na międzynarodowe negocjacje, a nawet cichą akceptację istnienia, jak w podobnym przypadku Somalilandu. Ale Ansar Dine miało ambicję rozciągnąć swoją władzę na całe Mali. Atak grupy na południowe, położone niedaleko od stolicy miasto, dał Francuzom pretekst do wkroczenia. W ten sposób, urażone ambicje jednego Tuarega doprowadzają do pogrzebania snu o niepodległym Azawadzie. Który akurat tym razem już prawie był jawą.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

8 odpowiedzi

  1. No, doczekałem się tego tekstu. Dzięki, bo polskich artykułów na ten temat nie ma prawie wcale, a jeśli są, to w większości są slabiutkie.

  2. Szczerze polecam dzisiejszą „Politykę”, bo ten wpis to tylko uzupełnienie – tam znajdziesz przystępne podsumowanie całego konfliktu (tylko fragment o porwaniu w Algierii lekko nieaktualny – terminy druku nie nadążają za rozwojem wydarzeń), a przede wszystkim znajdziesz odpowiedź czemu Francja wchodzi do Mali osobiście. Wydaje mi się, że winnych tytułach raczej tego ostatniego nie będzie.

    Pzdr

  3. Swoją droga, to aż się prosi, żeby Chaciński napisał jakiś tekst w stylu: „Od Farka Touré do Tiken Jah Fakoly: co ma w sobie Mali, że wypuszcza w świat dziesiątki fantastycznych wokalistów?”.

  4. Mali ma nie tylko fantastycznych wokalistów, ale fantastyczną kulturę muzyczną w ogóle. Wystarczy wspomnieć fenomenalne nagrania sponsorowanych przez rząd regionalnych orkiestr z z lat 70., czy tradycje griotów (która jest jednak wspólna dla całej Afryki Zachodniej) no i wysyp zespołów ostatnich lat, w tym moich ostatnich ulubieńców – http://sahelsounds.bandcamp.com/album/la-paix a czemu akurat stamtąd tak wiele dobrej muzyki pochodzi/ to chyba znów ta tradycja griotów, czyli malijskich bardów i fakt, ze muzyka zawsze tam odgrywała ważną rolę.

  5. Nie no, ja to wiem. 🙂 Ale polski czytelnik niekoniecznie, a dobrze by było, gdyby się dowiedział – BCh wydaje mi się właściwą osobą do podjęcia się zadania. Zwłaszcza, że pretekst jest: miasto, z którego był Farka Touré, jest teraz w rękach Ansar Dine, które zabroniło odtwarzania muzyki najbardziej znanego mieszkańca tego miejsca…

    A co do Afryki Zachodniej, muzyki itd., to już zupełnie na marginesie – przypomniało mi się właśnie video Nygusa z Mauretanii, które kiedyś zrobiło na mnie mocne wrażenie:

    http://www.flickr.com/photos/nygus/3756535390/

  6. Ale Tiken Jah Fakoly (którego bardzo, bardzo lubię) to chyba był z WKS?
    Artykuł fajny + zachęcił mnie do zakupu 'Polityki’:)

  7. Nie taka znowu duża wtopa. Tiken należy do grupy etnicznej Malinke, rozrzuconej po Afryce Zachodniej. Jego ojciec pochodził właśnie z Mali, a od lat sam Tiken, choć urodził się w WKS, mieszka w Bamako.

Możliwość komentowania została wyłączona.