Terminator miał wszystko. Wielkie ciemne okulary, mnóstwo broni, złowrogi uśmiech. A do tego ranczo, dziesiątki tysięcy dolarów miesięcznie, kolekcję kapeluszy i fabrykę mąki. Mimo to, we wtorek fani zamienili go na nowszy model.

Teraz obserwatorzy zastanawiają się więc, czy to tylko ściema i niedługo czeka nas wielki come back, czy też kariera jednego z najkrwawszych partyzantów w Demokratycznej Republice Konga faktycznie dobiega końca?

Demobilizacja w KiwuTerminator z Kiwu się nie szczypał, na jego działaniach firmy produkujące broń zbiły fortunę (Fot. Martine Perret/UN Photo)

Bosco Ntaganda to metr osiemdziesiąt chodzącej grozy. Międzynarodowy Trybunał Karny ściga go za wysyłanie w bój dzieci-żołnierzy, a wkrótce ma do listu gończego dopisać także zarzuty gwałtu i morderstwa. Świadkowie na procesie jego dawnego kolegi Thomasa Lubangi – w marcu skazanego na dożywocie za zbrodnie wojenne – zeznawali, że zabijanie przychodzi Ntagandze z dziecinną łatwością. Przydomek „Terminator” pasuje do niego jak ulał, bo nie tylko znaczy swój szlak setkami trupów, ale w dodatku robi to na oczach kamer: w listopadzie 2008 r., dziennikarze sfilmowali akcję jego oddziału w wiosce Kiwanja w prowincji Kiwu Północne, gdzie z rozkazu Ntagandy w dwa dni wymordowano półtorej setki mieszkańców. Gdyby reszta w panice nie uciekła do obozu żołnierzy ONZ, ta liczba byłaby znacznie większa, bo Terminator nie raz już pokazywał, że w masakrach nie zna umiaru. Dziesięć la temu, w sąsiedniej prowincji Ituri, jego podwładni zabili aż 800 osób, które miały nieszczęście należeć do niewłaściwej grupy etnicznej.

Ntaganda już od dwóch dekad krąży z bronią w ręku na pograniczu Konga, Rwandy i Ugandy. A jego losy były w tym czasie równie chaotyczne, co wszystkich tych państw.

Na świat przyszedł 39 lat temu w niewielkiej Kiningi położonej w górach Wirunga, gdzie sławna Dian Fossey prowadziła przed laty badania nad gorylami górskimi. Wioska leży jeszcze w Rwandzie, ale jest dosłownie o rzut kamieniem od granicy z Ugandą i Demokratyczną Republiką Konga, co dla Ntagandy szybko miało się okazać zbawienne. Gdy krajem wstrząsały kolejne walki międzyplemienne, pochodzący z Tutsich przyszły Terminator jeszcze jako dziecko uciekł do DRK, ale długo nie zagrzał tam miejsca. W 1990 r. rzucił liceum, przeszedł granicę z Ugandą i dołączył do jednego z partyzanckich ugrupowań działających na południu. Cztery lata później, po niesławnym ludobójstwie jego plemienia w Rwandzie, wrócił do ojczyzny pod dowództwem Paula Kagame – obecnego prezydenta kraju – i pomógł mu obalić wrogi rząd Hutu. Nie potrafił się jednak odzwyczaić od wojaczki: niedługo później znowu wyjechał do Konga, przyłączył się do tamtejszych partyzantów i szybko zaczął piąć w górę.

Od tamtej pory, Ntaganda wyrósł na prawdziwego pana pogranicza. Kilkakrotnie zmieniał barwy, wiązał i zrywał sojusze z sobie podobnymi przywódcami, swobodnie przekraczał granicę prowincji i państw. Przez lata czuł się całkowicie bezkarny.

MTK wypuścił za nim list gończy jeszcze w 2006 r., ale Ntaganda za dobrze okopał się w Gomie, stolicy Kiwu Północnego. Pod bronią miał kilkadziesiąt tysięcy partyzantów, których opłacał z pieniędzy zarabianych na nielegalnych kopalniach – wydobywane w nich minerały można znaleźć w większości komórek i laptopów na świecie. Według zeszłorocznego raportu ONZ, na kontrolowanych przez siebie biznesach, Terminator zarabiał aż 15 tys. dolarów tygodniowo – pieniądze wydawał między innymi na tenisa, w którego ponoć grywał z pasją. Był tak potężny, że Joseph Kabila – prezydent Demokratycznej Republiki Konga – zamiast go zwalczać, wolał przeciągnąć na swoją stronę: trzy lata temu zaprosił go do armii rządowej i z miejsca mianował generałem.

Sielanka skończyła się na początku zeszłego miesiąca.

Obozu uchodźców w KiwuW Kiwu miłośnicy natury mogliby rozbijać namioty tysiącami, ale na razie ich miejsce zajmują obozy uchodźców (Fot. Marie Frechon/UN Photo)

Kabila wydał nakaz aresztowania Terminatora, choć zapowiedział, że nie wyśle go do Hagi, tylko będzie sądził w domu. Ntaganda ogłosił, że zrywa z wojskiem rządowym, zebrał ze sobą kilkuset podwładnych i z silnymi zapasami amunicji uciekł w góry nieopodal Gomy, podczas gdy w mieście wybuchła panika przed spodziewanymi walkami. Na te nie trzeba było długo czekać.

Kiwu Północne po raz kolejny pogrążyło się w całkowitym chaosie. Część oddziałów przechodziła na stronę rebeliantów, tylko po to, żeby kilka dni później ogłosić powrót w szeregi wojska. Strona rządowa na chwilę całkowicie się pogubiła, do tego stopnia, że pułkownikowi Baudouinowi – lojalnemu wobec Terminatora – przekazano całą ciężarówkę amunicji i kilkadziesiąt tysięcy dolarów na niezbędne wydatki, z którymi to darami ten jak najszybciej pojechał do swojego patrona. Ntaganda szybko zdobył przewagę w terenie, ale od wielu dni wydaje się cofać: armia odzyskała kluczowe pozycje i poczuła się na tyle pewnie (to może być pierwszy raz od 1998 r., kiedy Kinszasa faktycznie kontroluje wschód kraju), że w weekend ogłosiła jednostronne zawieszenie broni, dając rebeliantom czas do czwartku, żeby się poddali.

Tymczasem, oni sami ogłosili we wtorek, że odwołują Terminatora ze stanowiska swojego dowódcy. Jego miejsce miał zająć Sultani Makenga, który do buntu przyłączył się zaledwie w zeszłym tygodniu.

Sytuacja jest na tyle płynna, że międzynarodowi obserwatorzy sami nie wiedzą, co się dokładnie dzieje. Dwa wyjaśnienia zdają się być najpopularniejsze.

Pierwsze jest takie, że to tylko zasłona dymna – Ntaganda chce zejść z pola widzenia MTK i Kabili, po cichu kierować działaniami powstańców z tylnego siedzenia, a zawieruchę przeczekać, być może w Rwandzie, która według różnych doniesień wspierała go przez wszystkie ostatnie lata (czemu prezydent Kagame, dawny przecież dowódca Terminatora, gorąco zaprzecza).

Drugie, to wersja, że panu życia i śmierci w końcu podwinęła się noga. Ntaganda mógł czuć się mocny, zwłaszcza od kiedy formalnie stał się częścią armii rządowej. Tymczasem niedawno, prezydent Kabila zapowiedział rozwiązanie Amani Leo, wojskowej struktury, pod której auspicjami odbywały się wszelkie akcje w Kiwu. Już rok temu uchwalono także nowe prawo sił zbrojnych, zgodnie z którym zaczęto prowadzić rejestr żołnierzy (jak na razie naliczono ich nieco ponad 100 tys.), szkolić ich pod okiem instruktorów z Belgii, Francji, USA i RPA, oraz dzielić w nowe ciała operacyjne: osobno regularna piechota, osobno artyleria i osobno oddziały specjalne. Terminatorowi, jako generał armii rządowej, który musi się przecież podporządkowywać rozkazom, tracił tym samym władzę nad częścią swoich sił. Nie wytrzymał więc napięcia, rozpoczął kolejną rebelię, ale tym razem, jak wiele na to wskazuje, miał mniej szczęścia niż wcześniej i poniósł klęskę.

W czerwcu, stanowisko prokuratora generalnego MTK obejmuje Fatou Bensouda, pochodząca z Gambii. Pierwsza Afrykanka na tym stanowisku już zapowiedziała, że doprowadzenie Terminatora przed oblicze sprawiedliwości będzie jednym z jej priorytetów. Być może więc, dalszej części jego przygód Kiwu się nie doczeka.

No. Ale polskiego czytelnika to nie interesuje.

5 odpowiedzi

  1. Mała popraweczka – Ntaganda przyszedł na świat 39, a nie 29 lat temu. Urodzony w 1973 roku – tak podaje Wikipedia 😉

  2. Dobrze, że nie zdawałem w tym tygodniu matematyki. 🙂 Poprawione, dzięki.

    PS Tak podaje Wikipedia, ale w rzeczywistości nie wiadomo dokładnie, czy nie przyszedł na świat w 1974. Wersja o 73 jest po prostu popularniejsza.

  3. No tak, ale przed trzydziestką na pewno nie jest 😉 Podrawiam!

  4. W tekście jest drobna pomyłka: MKT zamiast MTK.
    Tekst przeczytałem z przyjemnością. Informacja o tym, że w rebelii zastąpił go koleś, który przystąpił do buntu kilka dni wcześniej, jest niesamowita. Ciekawe, co pomyślał Terminator po takiej zapowiedzi. Może „et tu, Brute, contra me” 😉

  5. Poprawione, dzięki.

    Ja skłaniam się jednak do wersji, że to zasłona dymna. Terminator chce po prostu przeczekać, być może się ukryć.

    Choć z drugiej strony, informacje są dość chaotyczne i trudno z odległości ocenić prawidłowo, co się dzieje. Makenga, to wbrew pozorom nie byle kto. W Amani Leo był zastępcą Terminatora i cieszy się dużym mirem wśród partyzantów w Kiwu. Ale nie jest sam. Rozkazom z Kinszasy nie chcą się też podporządkować Baudouin, Zimurinda, Kaina, Masozera, czy Butoni. Pytanie, czy na ich stronę będą przechodzić jeszcze następni. Claude Micho formalnie wciąż pozostaje w strukturach armii rządowej, ale niedawno kazano mu pozbyć się „gwardii przybocznej” i odmówił.

    Zobaczymy, jak się akcja rozwinie.

Możliwość komentowania została wyłączona.